30 wrz 2017

Broda czyni atrakcyjnym?Przynajmniej na dłuższą metę

Kobietom,które poszukują długoterminowych związków,szczególnie atrakcyjni wydają się brodaci mężczyźni.Posiadanie przez mężczyznę brody kobiety mogą odbierać zdaniem naukowców jako oznakę dobrego stanu zdrowia i siły,potencjalnie wskazującą na większą płodność i zdolność przeżycia.Na potrzeby badań międzynarodowy zespół naukowców wykorzystał manipulację grafiką komputerową.Dzięki niej w wyglądzie męskich twarzy wprowadzano zmiany:od gładko ogolonych,przez lekki i wyraźny zarost,aż po pełnowymiarową brodę z dodatkowymi elementami,takimi jak łuk brwiowy,kości policzkowe,linia szczeki i inne detale,nadające temu samemu mężczyźnie wygląd bardziej lub mniej męski.Gdy kobiety oglądały zdjęcia mężczyzn ogolonych ci,którym nadano dodatkowe cechy męskie,a już na pewno żeńskie okazywali się mniej atrakcyjni od panów niepoddanych manipulacji.Zarośnięci wydawali się najbardziej atrakcyjni i byli bardziej cenieni w przypadku krótkoterminowych związków,podczas gdy prawdziwa broda wybierana była w przypadku preferencji relacji długoterminowych.Szczególnie męscy i niezwykle kobieco wyglądający mężczyźni byli najmniej atrakcyjni,niezależnie od kontekstu docelowej relacji.Dobór płciowy na podstawie wyboru dokonywanego przez samicę wpłynął na ewolucję samców u wielu gatunków napisali autorzy badań opisanych w„Journal of Evolutionary Biology”.

Zostaw to ciastko!Cała prawda o zasadzie 3 sekund

Przez całe życie mamy ten sam dylemat,który stanowi wyzwanie dla Naszego postrzegania czasu i przestrzeni:czy jeżeli szybko podniesie się jedzenie,które spadło na podłogę,to można je bezpiecznie zjeść?Chodzi o dobrą,starą zasadę 3 sekund,która jest przedmiotem domowych dyskusji i niezliczonej liczby szkolnych projektów naukowych.Niektórzy twierdzą,że to prawda,inni z kolei,że to brednie.Teraz znowu zrobiło się o niej głośno,a nowe badania poddają ją jeszcze bardziej rygorystycznym testom.Dlaczego nauka nie potrafiła do tej pory odpowiedzieć na to z pozoru proste pytanie?A może jednak odpowiedziała?Nowe badania,opisane w czasopiśmie naukowym Applied and Environmental Microbiology,wykazują,że zasada pięciu sekund(w USA porzekadło mówi o pięciu,a nie o trzech jak w Polsce)wcale nie jest żadną zasadą.Fakt,im dłużej jedzenie pozostaje na powierzchni pokrytej warstwą bakterii,tym więcej bakterii do niego przylgnie.Jednak mnóstwo bakterii atakuje jedzenie od razu kiedy tylko smaczny kąsek dotknie podłoża.Większym winowajcą jest tutaj nie czas,ale wilgotność.Wilgotne jedzenie(arbuz w tym przypadku)podczas badań zbierało więcej bakterii niż sucha żywność,jak chleb czy żelki.Powierzchnie pokryte dywanem przekazywały mniej bakterii do jedzenia,niż płytki ceramiczne czy stal nierdzewna,gdyż wchłonęły nałożony przez naukowców roztwór bakteryjny.(Spokojnie,naukowcy podkreślają,że to wcale nie oznacza,że można wymienić zastawę na dywaniki).Wszystko to jest bardzo intuicyjne,po co więc ten wyszukany eksperyment z ponad 2500 pomiarami wskaźnika transferu bakterii?No cóż,po pierwsze,wielu ludzi tego nie rozumie twierdzi naukowiec z Rutgers University Donald Shaffner,który prowadził badania ze swoją studentką Robyn Miranda.Amatorskie badania naukowe i telewizyjne pseudodochodzenia wprowadziły zamieszanie,bo nie opierały się na eksperymentach potwierdzonych naukowo.Tak naprawdę do tej pory przeprowadzono tylko jeszcze jedno wnikliwe badanie dotyczące zasady pięciu sekund.Mowa o zweryfikowanym naukowo doświadczeniu przeprowadzonym w 2007 roku przez Paula Dawsona,bromatologa z Clemson University.Dawson i inni naukowcy tak samo wykazali,że jedzenie atakowane jest przez bakterie jak tylko dotknie podłogi.Jednak ich badania skupiały się bardziej na tym,jak długo drobnoustroje mogą przeżyć na podłodze,by zaatakowały jedzenie.Zespół Shaffnera postanowił przetestować więcej typów żywności w bardziej zróżnicowanych warunkach.A zatem,czy jeśli nauka obaliła mit zasady pięciu sekund,jedzenie z podłogi jest niebezpieczne?Wszystko zależy od rodzaju podłoża i rodzaju bakterii,jakie mogą się do jedzenia dostać.Na przykład w szpitalu,jeśli coś spadnie na podłogę,pewnie nie będziemy chcieli tego jeść wyjaśnia Dawson.Tak samo z pewnością nikt nie będzie chciał podnosić Salmonelli z kuchennej podłogi brudnej od soków z mięsa kurczaka.Jednak w większości przypadków zjedzenie ciastka,które nieznacznie się przybrudziło i złapało trochę bakterii,raczej nikomu ze zdrowym układem odpornościowym nie zrobi krzywdy.W 99 procentach przypadków,prawdopodobnie nic Nam nie grozi uspokaja.Najważniejszy wniosek,jaki nasuwa się po tym wszystkim,to przestrzeganie higieny,utrzymywanie podłóg i powierzchni w czystości.Zasada pięciu sekund mimo wszystko pewnie nadal pozostanie w powszechnym użyciu.Ludzie naprawdę chcą,żeby to była prawda podkreśla Shaffner.Każdy tak robi;wszyscy zjadamy jedzenie z podłogi.Być może zasada pięciu sekund(albo trzech sekund dla przewrażliwionych)to bardziej kwestia psychologii niż mikrobiologii.Istnienie reguły przynajmniej daje Nam powszechnie akceptowaną przez społeczeństwo wymówkę dla Naszego niesmacznego zachowania.Wystarczy krzyknąć„zasada pięciu sekund!”zanim podniesie się z podłogi ciastko i wsadzi je do buzi,a wszyscy wybuchają śmiechem.To trochę jakby ktoś krzyknął„skoro muszę!”,po czym zaczął wpychać się na przednie siedzenie pasażera.I pozostaje Nam jeszcze jeden sposób na zdecydowanie,czy zjeść tego żelka,który Nam spadł na podłogę:rozejrzeć się,czy nikt nie patrzy…

Znacie to miejsce?Odkryto tu bakterię o wyjątkowych upodobaniach

Hiszpańska Walencja to przepiękne miejsce,które chętnie odwiedzają turyści,ale ostatnio stało się słynne wśród naukowców.Wszystko z powodu pewnego gatunku bakterii,który właśnie tam odkryto.Kilka gatunków bakterii żywiących się toksycznymi substancjami odkryli naukowcy z hiszpańskiej Walencji.Bakterie te degradują m.in.lateks oraz alkaloidy.Do odkrycia bakterii żywiących się substancjami toksycznymi doszło w Albufera de Valencia,na wydmach pomiędzy miejscowościami Pinedo i El Saler poinformowała Cristina Vilanova,badaczka Instytutu Cavanilles na Uniwersytecie w Walencji.Mikroorganizmy zostały znalezione w przewodach pokarmowych żerujących na lokalnej roślinności larw dwóch gatunków z grupy motyli.Jedna z nich to zmrocznik wilczomleczek,znany też jako Hyles euphorbiae,druga to ćma Brithys crini.Dokonane na Uniwersytecie w Walencji odkrycie zmienia podejście świata nauki i przemysłu do obu owadów,uznawanych dotychczas za szkodniki stwierdziła koordynatorka zespołu badawczego.Dodała,że wynik studium może być przydatny zwłaszcza dla biotechnologów.Uczeni z Walencji prowadzili badania na kilku owadach żywiących się roślinami zawierającymi lateks oraz alkaloidy.Pierwszy w dużych ilościach występuje m.in.w wilczomleczu,a drugi spotykany jest nawet w organizmach zwierzęcych,takich jak morskie liliowce z typu szkarłupni.Naukowcy ustalili,że niektóre z zamieszkujących przewody pokarmowe larw motyli bakterii to enterokoki z rodzaju gram-dodatnich."Dzięki nim oraz innym bakteriom możliwa jest realizacja kontrolowanego procesu usuwania szkodliwych substancji"stwierdziła uczona.Zespół naukowców z Uniwersytetu w Walencji rozpoczął już prace laboratoryjne służące szczegółowemu opisowi procesu rozkładu środków toksycznych przez bakterie z przewodów pokarmowych larw gatunków motyli oraz przygotowaniu rozwiązań,które mogłyby w bliskiej przyszłości służyć nauce poinformowała Vilanova.

To malutkie miasteczko w Polsce odwiedzają badacze z całego świata.Ludzie mówią w nim unikalnym językiem

28 września 2016 r.miasteczko Wilamowice gościło badaczy z całego świata była tam szkoła terenowa,w ramach której odbywały się seminaria i warsztaty poświęcone ratowaniu ginących języków.Wilamowianie dzielili się doświadczeniem z ratowania swojego własnego języka:wilamowskiego."Duża część używanych na świecie odmian językowych jest zagrożona mówi Bartłomiej Chromik,językoznawca z Uniwersytetu Warszawskiego.Wychodzimy z założenia,że jako społeczność ogólnoludzka powinniśmy się tym tendencjom przeciwstawić,ponieważ zazwyczaj nie są to samoczynnie zachodzące procesy,lecz np.wynik działań politycznych czy źle pojmowanej globalizacji".Trzytysięczne polskie miasteczko zostało wybrane na miejsce organizacji spotkania za sprawą języka wilamowskiego:ginącego języka,którego używa już tylko kilkadziesiąt osób.„Język wilamowski ma swoje korzenie w średniowieczu,kiedy na tereny śląska,małopolski przybywali osadnicy z zachodniej Europy opowiada Bartłomiej Chromik,który językiem wilamowskim zajmuje się w swojej pracy naukowej.Język ten wykazuje spore podobieństwa ze średniowiecznymi odmianami językowymi germańskimi,z Niemiec,z Holandii natomiast są tam też bardzo liczne wpływy słowiańskie,które są wynikiem kontaktu językowego zachodzącego przez 800 lat.”Dodaje,że po II wojnie światowej używanie języka wilamowskiego zostało zakazane:Wilamowianie stali się ofiarami bardzo silnych represji,przez co język ten zaczął zanikać,przestano przekazywać go młodszym pokoleniom.Obecnie wilamowski jest pierwszym językiem dla jedynie 25 osób.Na podstawie zbieranych od nich materiałów,badacze uzupełniają słownik języka wilamowskiego.Oprócz tego badacze i aktywiści podejmują też działania edukacyjne,np.organizując zajęcia językowe w szkole w Wilamowicach czy lektorat na UW."W tej chwili mamy już grupę ok.20 dzieci,które po wilamowsku mówią,niektóre z bardzo dużą poprawnością dzięki temu po raz pierwszy od 70 lat liczba mówiących po wilamowsku przestała się zmniejszać"opowiada Bartłomiej Chromik.„Dla samych Wilamowian najważniejsze jest chyba to,że szkołę terenową współorganizuje Uniwersytet Warszawski”mówi PAP Tymoteusz Król ze stowarzyszenia Wilamowianie.„Do 2011 roku w Polsce było bowiem małe zainteresowanie językiem wilamowskim zmieniło się to właśnie od czasu,kiedy zajął się tym tematem UW.Znacznie bardziej zauważani byliśmy za granicą:już prawie 10 lat temu Biblioteka Kongresu w USA uznała wilamowski za język,również UNESCO umieściło język wilamowski na mapie języków ginących.W Polsce wciąż czekamy na uznanie,jest jednak znacznie lepiej niż kiedyś.Szkoła terenowa nie jest jedynym dużym wydarzeniem w najbliższym czasie 27 września Wilamowice odwiedziła sejmowa Komisja ds.Mniejszości Narodowych i Etnicznych”dodaje.

Stara głowa,nowe ciało?Według naukowców jesteśmy coraz bliżej

Koreańscy badacze twierdzą,że udało im się przywrócić sprawność psu,którego rdzeń kręgowy został niemal całkowicie przecięty podaje„New Scientist”.Włoski chirurg uważa,że dzięki temu pierwszy przeszczep głowy u człowieka będzie możliwy w 2017 r.Włoski neurochirurg Sergio Canavero już w 2013 r.zapowiedział,że wkrótce doprowadzi do pierwszego przeszczepu głowy.Uzależnia to jednak od postępów w badaniach nad regeneracją uszkodzonego rdzenia kręgowego.Właśnie tym od kilku lat zajmuje się C-Yoon Kim z uniwersytetu Konkuk w Seulu,z którym ściśle współpracuje Canavero.Koreański specjalista próbuje wykorzystać do regeneracji rdzenia kręgowego polietylenoglikol(PEG).Na łamach wrześniowego„Surgical Neurology International”poinformował,że z powodzeniem wykorzystał go już w eksperymentach na gryzoniach.W jednym z nich podzielił 16 myszy z uszkodzonym rdzeniem na dwie grupy:jedna w miejscu przecięcia rdzenia otrzymywała PEG,a druga jedynie roztwór soli fizjologicznej.Kim twierdzi,że pięć spośród ośmiu myszy,u których zastosowano polietylenoglikol,po czterech tygodniach częściowo odzyskała sprawność(pozostałe gryzonie z tej grupy nie przeżyły).Jednocześnie nie zaobserwowano żadnych zmian u myszy,którym podawano rozwór soli(w tej grupie trzy osobniki również zginęły).W kolejnych eksperymentach Koreańczycy wykorzystali ulepszoną wersją PEG,opracowaną przez specjalistów Rice University w Houston.Do substancji tej dodali nanowłókna grafenu,które przewodzą prąd elektryczny i pełnią rolę rusztowania,na którym powstają nowe komórki nerwowe(mają one połączyć przerwany rdzeń).James Tour z Rice University twierdzi,że dzięki temu regeneracja rdzenia stymulowana jest podwójnie:polietylenoglikolem oraz prądem elektrycznym.Koreańscy badacze tak zmodyfikowany PEG zastosowali u pięciu szczurów.Mieli pecha,ponieważ podczas eksperymentu doszło do zalania laboratorium i cztery gryzonie z tej grupy zginęły.Jednak ten,którzy przeżył,już po dwóch dniach wykonywał nieznaczne ruchy czterema kończynami,po tygodniu wstawał,choć miał trudności z zachowaniem równowagi.Po dwóch tygodniach był w stanie samodzielnie się poruszać.Tę samą metodę Kim wykorzystał u psa z niemal całkowicie przeciętym rdzeniem kręgowym(w ponad 90 proc.)w okolicy karku.Zwierzę to było całkowicie sparaliżowane po tym urazie,ale już po trzech dniach od zadziałania polietylenoglikolem oraz prądem wykonywało minimalne ruchy kończynami,a po trzech tygodniach było w stanie chodzić.„New Scientist”poprosił o komentarz do tych eksperymentów 10 ekspertów,ale żaden nie chciał się wypowiadać.Jerry Silver z Case Western Reserve University w Ohio powiedział,że jeden eksperyment z psem o niczym jeszcze nie świadczy.Zarzuca koreańskim badaczom,że nie przedstawili badań tkankowych potwierdzających,że doszło do przerwania rdzenia.C-Yoon Kim odpowiada,że wkrótce je zaprezentuje.Bardziej optymistyczny jest Arthur Caplan z New York University.Jego zdaniem,do pierwszego przeszczepu głowy u człowieka jest coraz bliżej.Ocenia on,że za trzy,cztery lata będzie można regenerować rdzeń kręgowy,a za siedem lub osiem lat będzie możliwa pierwsza wymiana głowy u człowieka.Sergio Canavero wciąż przesuwa termin pierwszej takiej transplantacji.Najpierw zapowiadał,że będzie to możliwe w 2016 r.teraz twierdzi,że dokona tego pod koniec 2017 r.Będzie to zależało nie tylko od postępów w badaniach nad regeneracją rdzenia,ale również od znalezienia dawcy ciała,które będzie można wykorzystać do przeszczepu.Włoski neurochirurg twierdzi również,że zgłosiło się do niego kilka osób gotowych poddać się takiej operacji.Ma również ofertę szpitala,w którym mogłaby się ona odbyć:w Wietnamie.

Nobel z chemii wręczony!Dla twórców najmniejszych maszyn świata

Najsłynniejsza naukowa nagroda świata trafiła do trójki naukowców,którzy stworzyli najmniejsze maszyny świata.Te mikrourządzenia to chemiczne dzieła sztuki.Naukowcy stworzyli z pomocą związków prawdziwe mikro-maszyny,które mogą przydawać się w przeprowadzaniu reakcji i prowadzeniu badań.Już w 1983 roku zespół Sauvage opracował sposób tworzenia chemicznych łańcuchów z połączonych dwóch cząsteczek w formie półpierścieni.Z takich ogniw można budować większe konstrukcje.Osiem lat później Stoddart stworzył między innymi molekularny wahadłowiec.W 1999 r.zespół pod wodzą Feringa stworzył chemiczny mikrosilnik,który napędzany jest światłem.Według komisji odkrycia tych naukowców są porównywalne z rewolucją,jaką dał rozwój maszyn napędzanych prądem elektrycznym w XIX wieku.

Ta roślina ma w sobie elektroniczne obwody.Prawdziwa róża-cyborg

Jak zmienić roślinę w baterię?Udało się to naukowcom.Naukowcy w Szwecji naelektryzowali różę z lokalnej kwiaciarni,wprowadzając do żywych tkanek roślin obwody elektroniczne.Operacja ta,na pozór nieprawdopodobna,udała się dzięki temu,że układ naczyniowy rośliny przewodzi sygnały chemiczne podobnie jak obwód elektroniczny przewodzi prąd.Zespół fizyków z Eleni Stavrinidou na czele umieścił odciętą łodygę róży w płynnym roztworze polimerowym.Kiedy kwiat go wchłonął,polimer dzięki swym właściwościom usztywnił się,tworząc samoorganizujące się przewody wzdłuż ksylemu wewnętrznej tkanki rośliny odpowiadającej za transport wody.Po przyłożeniu napięcia roślina mogła przewodzić prąd.Czemu ma służyć tworzenie róż cyborgów?Stavrinidou twierdzi,że dzięki tej technologii powstają czujniki analizujące i regulujące czynności fizjologiczne roślin na poziomie komórkowym,a także umożliwiające pobieranie i wykorzystywanie energii powstałej z fotosyntezy.Kto wie mówi Stavrinidou może już niedługo będziemy mogli ładować komórki przy użyciu roślin.
  

Strach przed dentystą?Nie uwierzysz...mamy to zapisane w genach

Lęk przed dentystą może mieć podłoże genetyczne odkryli naukowcy z Uniwersytetu Zachodniej Wirginii.Ich zdaniem,za rozwój dentofobii mogą odpowiadać te same geny,które odpowiadają za odczuwanie strachu przed bólem.Cameron Randall i Daniel McNeil,główni autorzy omawianej pracy,jako jedni z pierwszych na świecie zwrócili uwagę,że silny strach odczuwany przez niektórych ludzi na myśl o leczeniu stomatologicznym może oprócz czynników środowiskowych zależeć także od genetyki.Ich zdaniem,w części przypadków dentofobia jest zapisana w genach i dziedziczona po rodzicach.Swoje badanie przeprowadzili na grupie 1370 osób(827 stanowiły kobiety,543 mężczyźni),w wieku od 11 do 74 lat.Dziedziczność i korelacje genetyczne szacowali za pomocą metod opartych na estymacji komponentów wariancyjnych.Okazało się,że strach przed dentystą,którzy autorzy nazywają dentofobią,dziedziczony był w 30 proc.przypadków.Dla porównania:lęk przed bólem dziedziczony był po rodzicach w 34 proc.przypadków.„Istnieje więc istotna korelacja genetyczna pomiędzy dentofobią a strachem przed odczuwaniem bólu.Sugeruje to,że oba te zjawiska są ze sobą genetycznie powiązane”mówi Randall.Zdaniem naukowca odkrycie to pozwoli lepiej zrozumieć naturę panicznego lęku przed wizytą u stomatologa,co może się przełożyć na ulepszenie standardów opieki dentystycznej.„Najważniejszy wniosek z Naszego badania jest taki,że to geny mogą predysponować do większej podatności na rozwój dentofobii,być może poprzez fakt,że niektóre osoby są z natury bardziej podatne na strach przed bólem”podsumowuje autor badania.Silny lęk przed dentystą jest stosunkowo częstym zjawiskiem.Szacuje się,że problem ten dotyczy 10-20 proc.amerykańskich dorosłych.Jego duże nasilenie może powodować opóźnienia lub nawet całkowitą rezygnację z leczenia stomatologicznego,co ma konsekwencje nie tylko dla zdrowia jamy ustnej,ale ogólnej kondycji człowieka.„Mając świadomość,że dentofobia to nie tylko kaprys,ale coś,co jest w Nas silnie zakorzenione,możemy starać się opracować nowe sposoby leczenia tego problematycznego schorzenia”podsumowuje autor pracy.Badanie zostało opublikowane w czasopiśmie„Community Dentistry and Oral Epidemiology”.

Seks,sztuczna kochanka i śmierć przy 4 tysiącach V.To nie film science fiction,to walka z owadami

To brzmi jak scenariusz hitu kaset video lat 80-tych,ale nic bardziej mylnego.Metody badania i odstraszania pewnego owada w Ameryce Północnej są zaskakujące.Szmaragdowy opiętek jesionowy krąży i przygląda się potencjalnym partnerkom w dole.Zafascynowany światłem,które odbija się od ich grzbietów,chrząszcz wybiera jedną,zbliża się,inicjuje kontakt i…ginie rażony prądem 4000 V.Taki widok może wydawać się makabryczny,ale entomolog Michael Domingue nie ma skrupułów.Od 2002 r.opiętek zniszczył bowiem miliony jesionów w Ameryce Północnej.Aby złapać szkodnika,Domingue i jego zespół z Uniwersytetu Pensylwanii stworzył femme fatale:zasilaną baterią kusicielkę rażącą prądem każdego adoratora.Gdy naukowcy stworzyli prototyp sztucznej uwodzicielki na drukarce 3D,samce opiętka przyglądały się jej,ale unikały kontaktu.Zrobiono więc bardziej realistyczny model o szmaragdowym odcieniu i błyszczącej strukturze pancerza.Podczas testu,w którym użyto zarówno martwych samic opiętka,jak i ich realistycznych atrap,praktycznie tyle samo chrząszczy siadało na prawdziwych osobnikach,co na„podróbkach”.Umieszczenie przynęt w potencjalnych obszarach pojawienia się opiętka umożliwi zbadanie zakresu jego rozprzestrzeniania się.Dzięki tym danym być może łatwiej będzie z nimi walczyć mówi Domingue.

W ten wynalazek aż trudno uwierzyć!Maleńki silnik ma pomóc plemnikom wykonać swoje zadanie

Leczeniu niepłodności już niedługo może przyjść z pomocą robotyka.Miliony par bezskutecznie starają się zajść w ciążę.Za brak potomstwa odpowiedzialne są głównie dolegliwości kobiece słabo rozwinięte komórki jajowe,endometrioza ale w 20 proc.udokumentowanych przypadków problemem jest czynnik męski,a dokładanie nasienie.Jest go zbyt mało,ma nieprawidłowy skład i zbyt wolnych„posłańców”.Wyobraźmy sobie„spermobot”maleńki silnik w kształcie korkociągu,który kieruje ospałe plemniki ku celowi.Sterowany magnetycznie oplata ogonek plemnika i popędza go do przodu,wprost do komórki jajowej.Akt ten,choć przeprowadzany nie w alkowach sypialni,ale w klinice medycznej i nadzorowany przez grupę naukowców z Niemiec,może odegrać znaczącą rolę w sztucznym zapłodnieniu.Testowany na razie na plemnikach i komórkach jajowych bydła nie przyczynił się jeszcze do skutecznego zapłodnienia.Choć koncepcja sama w sobie jest fascynująca,jestem wobec niej sceptyczny twierdzi Robin Fogle,endokrynolog badający procesy reprodukcyjne w Centrum Medycyny Reprodukcyjnej w Atlancie.Oliver Schmidt,kierujący badaniami inżynier,przyznaje,że silnik jest jeszcze nieskuteczny i wymaga dopracowania,nim ostatecznie wykorzysta się go w próbach na ludziach.Ale po udoskonaleniu urządzenie mogłoby przynieść nadzieję parom zdiagnozowanym obecnie jako niepłodne i takim,które wykorzystały wszelkie inne metody.

6 najważniejszych naukowych wydarzeń 2016 roku.Od bursztynu po czarne dziury

Fale grawitacyjne
W sto lat po tym jak Albert Einstein przewidział ich istnienie,odkryto fale grawitacyjne delikatne zmarszczki w czasie i przestrzeni kosmicznej.Są one śladami najpotężniejszych wydarzeń we wszechświecie,w tym przypadku spotkania dwóch wirujących czarnych dziur.Same w sobie są jednak są bardzo delikatne,dlatego tak trudno je wykryć.Z pomocą wyjątkowo czułych urządzeń w Luizjanie i Waszyngtonie udało się je"złapać"podczas ich drogi niedaleko Ziemi w lutym.Co więcej,kilka miesięcy później odnotowano drugą grupę fal,a to potwierdziło pierwsze obserwacje.
Ogon dinozaura w bursztynie
Niewiele brakowało,a to unikatowe odkrycie stałoby się elementem biżuterii.Na szczęście ta bryłka bursztynu z Birma wylądowała we właściwych rękach.Paleontolog,który ją pozyskał,ogłosił w grudniu,że wewnątrz jest zachowany ogon dinozaura.Wiek?Bagatela,99 milionów lat!Z początku błędnie sądzono,że to roślina,ale dokładna analiza pokazała,że jest to pierzasty ogon.Badania wykazały,że właściciel ogona należał do tego samego rodzaju wielkich gadów co tyranozaury i przodkowie ptaków.Odkrycie rzuca nowe światło na bursztyn jako materiał,gdzie mogą znajdywać się ślady dawnego życia.
Niedaleka planeta z warunkami do powstania życia
Na takie odkrycie czekają wszyscy,którzy z nadzieją patrzą w niebo.Jesteśmy coraz bliżej zrealizowania marzenia o odnalezieniu życia na innej planecie.W sierpniu astronomowie ogłosili odkrycie planety krążącej wokół najbliższej Słońcu gwiazdy.Proxima Centauri od Nas znajduje się około 4,24 lat świetlnych.Fascynuje naukowców,futurystów,pisarzy. Nowa planeta,nazwana Proxima b,ma masę zbliżoną do ziemskiej,a jej orbita jest w takie odległości od gwiazdy,która mogłaby pozwolić na występowanie wody w stanie ciekłym.Co prawda minie wiele czasu,zanim uda Nam się tam wysłać sondę,jednak nadzieja stała się jeszcze mocniejsza.
Odciski stóp w Tanzanii
Tanzania to jedno z najwartościowszych źródeł wiedzy o Naszych przodkach.To tutaj odnajduje się najstarsze kości oraz narzędzia ludzi,z najróżniejszych gatunków.W październiku naukowcy z radością ogłosili odkrycie dużego zgrupowania odcisków ludzkich stóp w miejscu zwanym Engare Sero.Odciski mają od 5 do nawet 19 tysięcy lat.Pokazują jak ludzie szli,a nawet biegli w okolicach jednego z wulkanów.W latach 70-tych ubiegłego wieku na stanowisku Laetoli paleontolodzy odkryli najstarsze ludzkie ślady należące do Australopiteków,sprzed około 3,6 miliona lat.
Sonda NASA mija Jowisza
5 lat i prawie 3 miliardy kilometrów taką drogę z Ziemi na orbitę Jowisza przebyła sonda Juno należąca do NASA.W czerwcu przeleciała obok gazowego giganta i zrobiła mu serię niesamowitych zdjęć.Jej misja to między innymi badanie pola magnetycznego Jowisza i otwarcie drogi do przyszłego poznania tajemnic jego księżyca Europy.
Ogromny morski krokodyl
W styczniu świat obiegła informacja o największym krokodylu,jaki został odkryty na afrykańskiej pustyni.Na podstawie skamielin czaszki i innych kości ustalono,że zwierzę ważyło około 3 ton i mierzyło nawet do 10 metrów.Machimosaurus rex,bo tak go nazwano,dostarcza ciekawych informacji o okresie wielkiego wymierania pod koniec jury.

To nie jest ośmiornica!Wygląda jak przybysz z kosmosu ale stworzyli ją ludzie

Możecie porzucić swoje myślenie o robotach jako o sztywnych metalowych kukłach.Czterocentymetrowa“robośmiornica”właśnie zmienia Nasz obraz robotów.Możecie porzucić swoje myślenie o robotach jako o sztywnych metalowych kukłach.Czterocentymetrowa“robośmiornica”właśnie zmienia Nasz obraz robotów.Oktobot jako pierwszy na świecie uwolnił się od bolączek znanych swoim krewniakom:nie ma baterii,przewodów ani żadnego twardego materiału we włanym wnętrzu.Nie posiada nawet wewnętrznego szkieletu.By stworzyć taki projekt trzeba było przebrnąć przez ponad 300 prób.Za pomysł odpowiada grupa naukowców z Harvardu pod kierownictwem Roberta Wood oraz Jennifer Lewis.Mechaniczna ośmiornica może być pierwszym krokiem na drodze prawdziwej rewolucji robotyki. Miękkie roboty są znacznie bezpieczniejsze dla użytkowników i siebie,jeśli na coś wpadną to odbiją się niczym piłka tłumaczy Wood.Oktobot porusza się za pomocą pneumatyki.Wewnętrzny układ uruchamia reakcje chemiczne,które zmieniają ciekły nadtlenek wodoru w jego wnętrzu w gaz,a ten wypełnia jego kończyny pozwalając na ruch.Tego typu wynalazki mogą sprawdzić się w medycynie mówi Wood można je także produkować z materiałów biodegradowalnych oraz biokompatybilnych.Według wizji naukowca takie urządzenia w wersji zminiaturyzowanej możnaby nawet połykać by z ich pomocą lekarze mogli przeprowadzać endoskopię i inne badania.Co więcej,mogliby z tego nawet skorzystać sportowcy,gdy robot reagowałby na zbliżający się wstrząs lub obciążenie organizmu i zapobiegał kontuzji.

Czy istnieje zbrodnia doskonała?Fascynujący świat kryminalistyki

Im więcej nauki w kryminalistyce tym lepiej może ona służyć sprawiedliwości.Rankiem 23 listopada 2009 r.rowerzysta przejeżdżający obok miasta Lake Charles w stanie Luizjana znalazł zwłoki młodej kobiety leżące przy wiejskiej drodze.Ofiara miała zmasakrowaną twarz,ale oryginalny tatuaż pozwolił policji zidentyfikować ją jako 19-letnią Sierrę Bouzigard.Śledczy z Biura Szeryfa w parafii Calcasieu natychmiast zaczęli odtwarzać ostatnie godziny życia ofiary.Osoby,które jako ostatnie widziały Bouzigard,pozwoliły jej skorzystać ze swojego telefonu.Numer,pod który zadzwoniła,naprowadził policjantów na pewien trop.Napastnik zostawił po sobie cenną wskazówkę.Z tkanki znajdującej się pod paznokciami ofiary,która walcząc o życie,podrapała oprawcę,udało się pobrać próbkę DNA.Wystarczyło dopasować je do DNA sprawcy i sprawa rozwiązana.Numer,pod który dzwoniła Bouzigard,wskazał śledczym grupę pracujących na czarno robotników z Meksyku.Załatwiliśmy nakazy pobrania próbek DNA,zamówiliśmy tłumaczy,zgłosiliśmy się do urzędu ds.imigracji wspomina szeryf Tony Mancuso.Jednak DNA żadnego z podejrzanych nie pasowało do próbki z miejsca zbrodni.Wynik negatywny dały też poszukiwania w bazie FBI z danymi osób skazanych,zaginionych i aresztowanych.Baza ta nazywa się CODIS,czyli Combined DNA Index System.Śledczy apelowali do świadków o zgłaszanie się z każdą informacją,a rodzina Bouzigard wyznaczyła 10 tys.dol.nagrody.Mimo to sprawa utknęła w martwym punkcie.Nadzieja pojawiła się w czerwcu 2015 r.gdy Monica Quaal,specjalistka od analizy DNA zatrudniona w laboratorium współpracującym z Biurem Szeryfa,dowiedziała się o nowym sposobie wykorzystywania informacji zawartych w materiale genetycznym,który nie wymaga porównywania z próbką DNA pobraną od podejrzanego lub odnalezienia pasującej próbki w bazie danych.Korzystając z fenotypu stworzonego na podstawie DNA,sporządza się listę cech osoby,od której pochodzi próbka.Są wśród nich m.in.pochodzenie etniczne,kolor oczu i naturalnych włosów,a nawet prawdopodobne rysy twarzy.Quaal od razu pomyślała o sprawie Bouzigard,w której DNA było praktycznie jedynym śladem.Wtedy nastąpił przełom w śledztwie.Poszlaki skłoniły śledczych do przyjęcia,że zabójca jest najprawdopodobniej Latynosem niewykluczone,że jednym z grupy Meksykanów,którzy mieli zbiec z miejsca zdarzenia po popełnieniu przestępstwa.Tymczasem osoba widoczna na portrecie przygotowanym przez laboratorium Parabon na podstawie próbki DNA miała jasną skórę i piegi.Był to szatyn o zielonych lub niebieskich oczach.Jego przodkowie pochodzili z Europy Północnej.Musieliśmy przyznać,że przez cały ten czas zmierzaliśmy w niewłaściwym kierunku mówi Mancuso.Nowe dowody natchnęły go jednak optymizmem.Myślę,że w końcu uda Nam się rowzwiązać tę sprawę,zięki dobrej próbce DNA i temu profilowi sprawcy przekonuje.Fenotypowanie na podstawie materiału genetycznego to świeży nabytek w arsenale kryminalistyki i niektórzy krytycy kwestionują jego przydatność.Portrety„pamięciowe”,które powstają w ten sposób,to rezultaty analizy DNA,a nie fotografie.Wiele cech wyglądu nie ma swego odzwierciedlenia w kodzie genetycznym,więc nie można ich przewidzieć,np.tego,czy ktoś zapuścił brodę.Mimo to firma Parabon,która nadała swoim usługom nazwę Snapshot(czyli„fotka”),ma wśród klientów ponad 40 organizacji współpracujących z wymiarem sprawiedliwości.Tymczasem na scenę wkraczają inne zaawansowane technicznie metody badań kryminalistycznych.Tomografia komputerowa pozwala lekarzom przeprowadzać wirtualne sekcje zwłok i znajdować np.ślady morderstwa niemożliwe do wykrycia standardowymi metodami.Naukowcy badają,czy bakterie znalezione na zwłokach mogą ułatwić precyzyjne ustalenie czasu zgonu.Bada się nawet możliwość identyfikacji nie tylko na podstawie śladów DNA sprawcy,ale też DNA bakterii,które od niego pochodzą.Techniki stosowane przez biegłych w telewizji,np.te związane z serialami spod znaku CSI,mają znacznie dłuższą historię.W roku 1910 Thomas Jennings został pierwszym Amerykaninem skazanym za morderstwo głównie na podstawie odcisków palców.Oskarżono go,że w trakcie nieudanego włamania zastrzelił Clarence Hiller.Sprawca zostawił odciski palców na świeżo malowanym parapecie i na podstawie zeznania czterech specjalistów od daktyloskopii uznano go za winnego i skazano na śmierć.W uzasadnieniu wyroku apelacji sąd wyższej instancji powołał się na dwie rzeczy:starożytne dziedzictwo wykorzystania odcisków palców do identyfikacji(przekonywał,że już faraonowie używali odcisków palców jako podpisów)oraz„ogromny sukces tej metody w Anglii,gdzie stosowano ją od 1891 r.w tysiącach spraw bez ani jednej pomyłki”.Sąd ostrzegał,że ponieważ zrozumienie takich dowodów jest trudne dla laika,muszą je omawiać eksperci,którzy wszystko wytłumaczą przysięgłym.Werdykt został utrzymany,a Jenningsa powieszono.Pod koniec XX w.korzystano z przeróżnych technik dochodzeniowych opartych na medycynie sądowej.Analitycy FBI porównywali w swoich zeznaniach włosy znalezione na miejscu zbrodni z włosami pobranymi od podejrzanych.Eksperci zwracali uwagę m.in.na mikroskopijne łuski na powierzchni włosa,jego grubość i kolor oraz sposób rozmieszczenia cząsteczek pigmentu.Od początku lat 70 zaczęto powszechnie stosować analizę śladów po zębach porównywano ślady na zwłokach do zębów podejrzanego.Wiele innych technik wykorzystujących wzrokowe porównania śladów(np.opon czy butów)oraz wzorów odkrytych na łuskach po nabojach przebyło drogę od bycia poszlakami w śledztwach do statusu dowodu przedstawianego w sądzie,często rozstrzygającego o winie oskarżonego.Jednak w ostatnim dziesięcioleciu okazało się,że techniki kryminalistyczne są znacznie mniej niezawodne,niż można by sądzić,oglądając telewizyjne seriale.A kiedy wiarygodność ustaleń medycyny sądowej jest przeceniana w sądzie,niewinnych ludzi czeka więzienie lub coś gorszego…W 1981 r.pewną mieszkankę Waszyngtonu zaatakowano w jej mieszkaniu została zakneblowana,zasłonięto jej oczy i zgwałcono.Pomogła policji przygotować portret pamięciowy sprawcy i niecały miesiąc później trafiono na 18-letniego Kirka Odoma,który pasował do rysopisu.Matka Kirka zeznała,że był z nią wtedy w domu,co dobrze zapamiętała,bo siostra podejrzanego właśnie urodziła.Ofiara niepewnie wybrała zdjęcie Odoma spośród kilku portretów,które jej pokazano,a następnie bez wahania zidentyfikowała podczas okazania na żywo.Zeznanie analityka FBI,który stwierdził,że włos podejrzanego jest identyczny z jedynym włosem znalezionym na koszuli nocnej ofiary,pomogły uznać go winnym i skazać.Odom spędził ponad 22 lata w więzieniu i osiem na zwolnieniu warunkowym jako przestępca na tle seksualnym,nim obrońca z urzędu nie zdobył nowych dowodów,które wykazały jego niewinność.W 1992 r.Cameron Todd Willingham został oskarżony o podpalenie swojego domu.W pożarze zginęły jego trzy córki.Śledczy uznali,że liczne ślady nadpaleń w wielu miejscach domu wskazywały na umyślne podpalenie przy użyciu benzyny.W 2011 r.władze stanu Teksas przyznały,że interpretacja dowodów w tej sprawie była całkowicie błędna.Ale dla Willinghama było już za późno stracono go siedem lat wcześniej.Wspólnym mianownikiem tych historii jest kluczowe znaczenie sposobów interpretacji śladów,które mają więcej wspólnego z rzemiosłem niż nauką.Na przykład skuteczność analizy włosów była znacznie przeceniana.FBI przyznaje,że jeśli chodzi o analizę porównawczą włosów,aż w 90 proc.poddanych ponownej ocenie przypadków okazało się,że specjaliści byli w błędzie.Podważa się też dowody w sprawach o podpalenie.Przez wiele lat specjaliści badający przyczyny podpaleń zwracali szczególną uwagę na okna,w pobliżu których się paliło szukali charakterystycznych wzorów na spękanych szybach.Sprawdzano też,czy metalowe progi się stopiły,a betonowe podłogi zaczęły kruszyć od gorąca.Uznawano,że jeśli temperatura wzrosła do poziomu,który powoduje takie skutki,to znaczy,że do rozniecenia pożaru wykorzystano benzynę lub podobną substancję.Jednak badający przyczyny powstawania pożarów John Lentini,współautor omawiającego sprawę Willinghama raportu Teksańskiej Komisji Kryminalistycznej,przekonuje,że takie podejście jest przestarzałe.Założenie było takie,że ogień rozpalony benzyną generuje znacznie wyższą temperaturę niż ogień z palącego się drewna opowiada Lentini.To by oznaczało,że płomień musi być gorętszy,prawda?Ale tak nie jest!Podsumowuje.Badania wskazują,że od sposobu zaprószenia ognia znacznie większy wpływ na temperaturę i szybkość,z jaką rozprzestrzenia się pożar,ma ruch powietrza.Popękane szkło czy pokruszony beton mogą wystąpić bez użycia benzyny.Wystarczy,że wentylacja będzie sprzyjać takim rezultatom.Kwestionuje się nawet niezawodność daktyloskopii.Komputery dobrze sobie radzą w porównywaniu odcisków palców zebranych standardową metodą z wykorzystaniem tuszu lub elektronicznych skanerów.Jednak wciąż ustępują ludzkim oczom,kiedy trzeba porównać ślady zebrane na miejscu zbrodni z liniami papilarnymi podejrzanego.Ponieważ te pierwsze są często zniekształcone lub rozmazane,badania porównawcze opierają się na osądzie ekspertów.Przeprowadzono nawet eksperyment,który wykazał,że analitycy dochodzą czasem do różnych wniosków na temat tej samej odbitki linii papilarnych,jeśli powiedziano im,że pochodzą one od podejrzanego,który przyznał się do zarzucanego mu czynu lub przynajmniej został zatrzymany.Powstały
na zlecenie władz federalnych raport ujawnił,że w pewnej sprawie analitycy wmówili sobie podobieństwa,których nie było.W 2009 r.Narodowa Akademia Nauk(National Academy of Sciences,czyli NAS)przygotowała druzgocący raport podważający naukowe podstawy analizy odcisków palców,śladów zębów,śladów krwi,włókien z tkanin,analiz grafologicznych i balistycznych oraz innych powszechnie stosowanych technik kryminalistycznych.Wnioski były takie,że poza jednym wyjątkiem żadna z technik kryminalistycznych"nie daje wystarczająco wysokiej pewności,by z siłą dowodu łączyć ślady przestępstwa z konkretną osobą lub konkretnym źródłem tych śladów."Nieprzypadkowo jedyna metoda,która pomyślnie przeszła ocenę NAS,nie wywodzi się z organów ścigania i powstała w akademickim laboratorium.W 1984 r.brytyjski genetyk Alec Jeffreys doszedł do zaskakujących wniosków potrafił rozróżnić ludzi na podstawie ich DNA,genetycznego kodu,który dziedziczymy po rodzicach.Odkrycie Jeffreysa leży u podstaw pierwszej generacji testów DNA.Trzy lata później laboratorium Jeffreysa badało próbkę DNA pobraną od 17-latka podejrzanego o gwałt i zabójstwo dwóch nastolatek w Anglii.Okazało się,że nie odpowiadała ona DNA z nasienia pobranego ze zwłok ofiar.Tak oto po raz pierwszy wykorzystanie analizy DNA w sprawie kryminalnej doprowadziło nie do skazania,lecz uniewinnienia podejrzanego.(Prawdziwy zabójca przyznał się później do winy,po tym jak próbował uniknąć oddania próbki DNA w badaniu przesiewowym obejmującym grupę mężczyzn zamieszkujących okolice miejsca zdarzenia).Wkrótce opracowano dokładniejsze metody badawcze i w 1997 r.FBI korzystało z testu,w którym porównywano 13 punktów genomu.Prawdopodobieństwo,że dwie niespokrewnione osoby będą miały takie same sekwencje DNA w tych 13 punktach jest praktycznie zerowe.Właśnie z wykorzystaniem tej metody FBI stworzyło bazę danych CODIS.W latach 90 profilowanie genetyczne było już w powszechnym użyciu.Analiza DNA nie jest nieomylna.Błędy mogą wynikać z zanieczyszczenia próbki innym materiałem genetycznym.Zebrana przez biegłych w odpowiednich warunkach przepisowa próbka nasienia,śliny lub tkanki pozwala obniżyć ryzyko błędu praktycznie do zera,ale ślady zebrane np.z przedmiotów,których dotknął podejrzany,dadzą mniej pewne wyniki.Poza tym sekwencja DNA odczytana w danym laboratorium jest tylko tak dobra,jak dobre są kwalifikacje osoby przeprowadzającej badanie.W kwietniu 2015 r.zawieszono prace w pewnym laboratorium kryminalistycznym w Dystrykcie Kolumbia,a ponad sto spraw,w których wykorzystano pochodzące z niego analizy,zostało skierowane do ponownego rozpatrzenia po tym,jak rada akredytacyjna ustaliła,że zatrudnieni w nim analitycy są„niekompetentni” i korzystają z„niewłaściwych procedur”.Minęło siedem lat od raportu Narodowej Akademii Nauk,który wzywał do szeroko zakrojonych zmian w technikach kryminalistycznych.Odnotowuje się wzrost liczby badań nad niezawodnością ustalania tożsamości sprawców za pomocą analizy daktyloskopijnej,porównywania śladów ugryzień czy innych charakterystycznych wzorów.Jednak zmiany następują powoli.Niektórzy specjaliści mówią,że trwa właśnie zmiana paradygmatu odchodzi się od przyjętego od dawna sposobu przedstawiania wyników analizy na sali sądowej jako stuprocentowo pewnych.Jak przekonują eksperci,powinno się o nich mówić,podając stopień prawdopodobieństwa,tak jak robią to specjaliści od badań genetycznych.Cedric Neuman,profesor statystyki na Stanowym Uniwersytecie Południowej Dakoty,który specjalizuje się w daktyloskopii,jest jedną z osób nawołujących do stworzenia nowego sposobu prezentacji wyników analizy,który odzwierciedlałby niepewność rezultatów.Wyznaczenie takich standardów jest kluczowe,jeśli nauki kryminalistyczne mają w końcu stać się,no cóż,naukowe.Narodowy Instytut Standardów i Technologii(National Institute of Standards and Technology,czyli NIST)przygotowuje kodeks dobrych praktyk:jak kalibrować urządzenia,jak porównywać odciski linii papilarnych,jak interpretować ślady na łuskach od nabojów,jak analizować DNA i badać zawartość oraz skład narkotyków.Powstanie kompleksowy rejestr standardów,który wysoko zawiesi poprzeczkę mówi John Butler,chemik analityk,wysoki rangą naukowiec NIST.Jednak NIST nie może wymagać od laboratoriów spełnienia swych wymogów.Najpewniej będzie to działało w taki sposób,że jednostki badawcze,które je spełnią,otrzymają oficjalną akredytację od zewnętrznej firmy.Aktualnie ponad 80 proc.laboratoriów kryminalistycznych ma akredytację pierwszego stopnia,co oznacza,że spełniają podstawowe wymogi kodeksu dobrych praktyk.Jednak duża część prac kryminalistycznych ma miejsce poza wyspecjalizowanymi laboratoriami np.na posterunkach policji.Kolejnym utrudnieniem mogą być sędziowie stojący na straży precedensów,którzy wciąż dopuszczają sporne dowody,np.analizy włosów lub śladów po ugryzieniach.Dopóki takie opinie będą traktowane jak dowody,dopóty biegli sądowi i specjaliści zajmujący się kryminalistyką nie będą zbyt skłonni znacząco zmienić swoje metody.W lutym Komisja Kryminalistyki Stanu Teksas jako pierwsza w kraju zaleciła nałożenie moratorium na wykorzystanie śladów po ugryzieniach jako dowodów procesowych do czasu potwierdzenia skuteczności takich analiz.Jednym z powodów tej decyzji był fakt,że jesienią minionego roku na wolność wyszedł Steven Mark Chaney Teksańczyk,który spędził za kratkami 28 lat skazany za morderstwo.Głównym dowodem, na podstawie którego wydano wyrok,był ślad po ugryzieniu,który niedawno odrzucono jako wątpliwy z naukowego punktu widzenia.Skoro podważa się tradycyjne metody kryminalistyczne czy nowe procedury mające naukowe korzenie takie jak fenotypowanie na podstawie DNA dają więcej nadziei?W 2015 r.Biuro Szeryfa Parafii Calcasieu w Lake Charles przekazało mediom portret mężczyzny podejrzanego o zabójstwo Sierry Bouzigard.Ilustracja przygotowana przez Parabon NanoLabs znakomicie pokazuje jednocześnie,jak wiele i jak niewiele o wyglądzie człowieka można wyczytać z materiału genetycznego.Widoczna na portrecie twarz jest całkowicie pozbawiona emocji i jakiegokolwiek rysu indywidualności.Spojrzenie nie sugeruje trudnego dzieciństwa,pełnych ust nie wykrzywia pogardliwy uśmieszek zdradzający skłonności do przemocy lub brak poszanowania prawa.Sprawa zabójstwa Bouzigard to nie pierwszy przypadek wykorzystania fenotypu w dochodzeniu kryminalnym.Ta metoda pozwala na ustalenie pewnych cech fizycznych,które mają genetyczne korzenie.O jasnej skórze Azjatów i Europejczyków decydują różne czynniki.Odcień skóry u Europejczyków łączy się z genem SLC24A5.Niemal wszyscy Europejczycy mają dwie kopie tego genu.Osoby niepochodzące z Europy posiadające jedną kopię tego genu mają znacznie jaśniejszą skórę niż osoby całkowicie go pozbawione.Z całkiem dużą dokładnością mógłbym na oko określić,którzy z Afroamerykanów znajdujących się w danym pomieszczeniu mają ten gen,a którzy nie.Ma tak wyraźny wpływ na wygląd człowieka przekonuje Mark Shriver,profesor antropologii biologicznej na Uniwersytecie Stanu Pensylwania.Naukowcy zajmujący się fenotypowaniem poza śledzeniem różnych wersji genów odpowiedzialnych za konkretne cechy wyglądu mogą szukać jeszcze mniejszych różnic nazywanych polimorfizmem pojedynczego nukleotydu(SNP).Łączy się je z takimi cechami,jak kolor włosów lub oczu,skłonność do piegów oraz to,czy płatki uszu zwisają,czy są przyrośnięte do głowy.Naukowcy z Parabonu i Human Longevity Ventera poszli krok dalej i wykorzystują gigantyczne bazy danych,szukając zależności między sekwencjami SNP a rysami twarzy.Wolontariusze wypełniają ankiety dotyczące swego wyglądu(np.tego,czy mają piegi).Pobierane są od nich próbki DNA,które sprawdza się w milionie punktów,o których wiadomo,że występują w nich wariacje SNP.Skanery 3D zapisują rysy twarzy badanego kształt kości policzkowych,linię żuchwy,kształt nosa itp.a następnie tworzy się komputerowy model.Algorytmy rozpoczynają poszukiwania związku między konkretnymi sekwencjami SNP i wyrazistymi cechami fizycznymi z trójwymiarowych skanów tej samej osoby(jak np.linia żuchwy lub kształt nosa).To wyjątkowo skomplikowane czynności wymagające mocy obliczeniowej setek komputerów i mogące trwać tygodniami.Rezultaty można wykorzystać do odtworzenia rysów twarzy nieznanej osoby na podstawie próbki jej DNA np.mordercy,którego tkankę znaleziono pod paznokciami Bouzigard.Pozostaje pytanie,jak bardzo taki portret będzie zbliżony do twarzy osoby,od której pochodzi analizowany materiał genetyczny.Teoretycznie im więcej ludzi o różnym pochodzeniu etnicznym w bazie,tym lepiej będzie można odtworzyć wygląd podejrzanych.Manfred Kayse z Uniwersytetu Erazma w Rotterdamie,wynalazca metody badania DNA pozwalającej stwierdzić kolor włosów i oczu,przekonuje,że wciąż nie ma naukowego dowodu,iż modele powstałe w oparciu o największą nawet bazę mogą stworzyć wierny portret kogoś spoza niej.Steven Armentrout,dyrektor Parabonu,podkreśla,że przygotowywane przez jego firmę rekonstrukcje twarzy nie powinny być wykorzystywane w celu identyfikacji podejrzanych.Mają pomóc wykluczyć osoby,które nie przypominają twarzy z portretu,zaczynając od przypadków oczywistych tak jak miało to miejsce z meksykańskimi robotnikami w sprawie Bouzigard.W przyszłości będziemy od tego zaczynali śledztwa,dzięki czemu od razu powinno być wiadomo,kto musi,a kto nie może trafić na listę podejrzanych przekonuje Armentrout.W miarę zawężania kręgu podejrzanych materiał genetyczny,który nie został odrzucony przez Snapshot Parabonu,można by porównać z próbką znalezioną na miejscu zbrodni.Nowe techniki usprawnią pracę wymiaru sprawiedliwości podsumowuje.Les Blanchard,detektyw z Lake Charles,który ma nadzieję rozwikłać zagadkę morderstwa Sierry Bouzigard,opowiada,że jego zespół dostał liczne zgłoszenia od czasu upublicznienia we wrześniu portretu przygotowanego przez Parabon.Zaczęto nawet pukać do drzwi konkretnych osób.

Tutaj rozpalą Was emocje.Ogniste muzeum w Żorach

Blogerzy z Places2visit.pl opowiadają o swojej wizycie w Muzeum Ognia w Żorach.To miejsce rozgrzewa nie tylko samą wystawą od początku budzi naprawdę gorącą dyskusję.W 2015 roku Muzeum było nominowane w konkursie 7 Cudów Polski National Geographic.Przeczytajcie recenzję blogerów,którzy pojechali na miejsce z dziećmi.
Medziany blaszak,dziura na kasę bez dna.Płomień.Jaki płomień?Chyba kupa żelastwa,kto to utrzyma?W końcu po 5 latach i prawie 8 mln zł później zakończono budowę Pawilonu Ognia,który jeszcze trakcie prac budowlanych przemieniał się w Muzeum Ognia.
Początek
Wyrastało to przy głównej drodze przebiegającej przez Żory i straszyło przez kilka dobrych lat.Wzbudzało irytację mieszkańców,znudzonych już rozwlekłością w czasie budowy i kontrowersjami plątającymi się przy powstawaniu nowego symbolu miasta.Wszyscy zastanawiali się co z tego będzie i kiedy skończą się pieniądze w kasie miasta jak i spółki powiązanej z nim,na ukończenie dokładnie nie wiadomo czego.Pierwotnie budynek miał kosztować ok.1 mln zł i jako Pawilon Ognia miał być wizytówką oraz promować Żory wśród turystów i inwestorów.Ostatecznie po licznych zmianach koncepcji,przestojach,szukaniu innych możliwości finansowania kto wie czego tam jeszcze,dzięki 5 mln dotacji z Unii projekt udało się ukończyć.Uroczyste otwarcie miało miejsce na początku grudnia 2014 roku.Od tego czasu muzeum odwiedzają mniejsze i większe grupki ludzi.
Wnętrze
Na początek dostajemy zaproszenie na krótki seans filmowy,podczas którego zostajemy wprowadzeni w tematykę ognia i rzeczy oraz miejsc z nim związanych.Oglądamy przy tym migawki z miasta Żory oraz jego okolic.Następnie przechodzimy na dolny poziom budynku i zwiedzamy już sami.Stworzono tam pięć stref tematycznych przez które prowadzi ścieżka edukacyjna.I tak począwszy od ognia w czasach prehistorycznych,przez antyk i wieki średnie podążamy do ściany ognia.Dalej zapoznajemy się z motywem ognia w kulturach całego świata,a na końcu udajemy się do sali eksperymentalnej,gdzie znajdują się urządzenia tłumaczące zjawiska,które towarzyszą żywiołowi ognia.Ale tak na prawdę to co to oznacza?Oznacza to tyle,że w Muzeum Ognia dzięki całkiem ciekawym multimedialnym ekspozycjom możemy m.in spróbować zapalić ogień olimpijski,rozpalić ogień bez użycia zapałek albo pobawić się w strażaka i samemu ugasić pożar.Dla dzieci,które mogą wszystkiego dotknąć,poruszać,sprawdzić i przy okazji widzą tego efekt czy zmianę,jest to olbrzymia frajda.Dla nieco starszych też przygotowano coś ciekawego.A mianowicie na tylnej stronie biletów wstępu jest test wiedzy czyli 10 pytań na które odpowiedzi znajdziemy właśnie w całym Muzeum Ognia.Pytania są różne,czasem proste,czasem trudniejsze,ale za to przy wyjściu z muzeum postawiono specjalną maszynę,która w kilka sekund sprawdzi i poda wynik Naszego testu.Gdzieś tak w połowie oglądania docieramy do reklamowanej jako jedna z większych atrakcji tego obiektu czyli do"ściany ognia".Owszem,dzieci mają świetną zabawę,a dorośli?Hmm,jakoś inaczej wyobrażałam sobie ścianę ognia,ale cóż,najwyraźniej trzeba otwierać granice własnej wyobraźni.Najmniej ciekawy dla dzieci wydaje się być obszar duchowości,gdzie można zapoznać się z motywem ognia w kulturach całego świata.W zamyśle jest to miejsce odpoczynku i refleksji.Ale dzieci nie znają tych pojęć.W zasadzie nie ma im się co dziwić,znacie dziecko,które siądzie i odpocznie jeśli kawałek dalej znowu można coś dotknąć albo czymś poruszać?Przecież tam coś jest ciekawego i natychmiast to trzeba zobaczyć.A dorosły?Prawdopodobnie zaduma się na chwilę,a potem pójdzie sprawdzić przy którym kolejnym urządzeniu buszuje jego pociecha.Ostatni dział tematyczny Muzeum Ognia nosi tytuł„Mędrca szkiełko i oko”.To tam poznajemy urządzenia,które pokażą Nam zjawiska jakie towarzyszą temu żywiołowi ognia.Można tam wszystkiego dotknąć oraz sprawdzić co się stanie po naciśnięciu odpowiednich przycisków.I jest jeszcze jedna rzecz,z która można się zapoznać w Muzeum Ognia jest to krótka historia miasta Żory.Z informacji tych dowiadujemy się,że nazwa miasta pochodzi od żaru,ale pod koniec XIV wieku pod dużym wpływem ówczesnej gwary śląskiej nazwa ta przekształca się na Żory.Maskotką Żor jest mały uśmiechnięty płomyk zwany„Żorkiem”,którego postać można spotkać w obrębie centrum miasta.Jest również przewodnikiem w Muzeum Ognia jako oczywisty jego symbol.Dlaczego oczywisty?Ano dlatego,że miasto kilkukrotnie trawione było przez wielkie pożary,m.in.w 1552 r.(spłonęła wtedy połowa miasta),1661 r.1702 r.(spłonęła wtedy cała drewniana zabudowa miasta)czy 1807 r.To właśnie 11 maja 1702 roku po wielkim pożarze mieszkańcy miasta przeszli przez pozostałości po mieście i obok pogorzeliska w błagalnej procesji dziękując Bogu za życie oraz prosząc o odwrócenie klęsk pożarów nawiedzających Żory.Na pamiątkę tego pochodu i zgodnie ze złożonym wówczas przyrzeczeniem co roku w rocznicę tamtej procesji w Żorach odbywają się obchody Święta Ogniowego.W obecnych czasach jest to wieczorna procesja mieszkańców z pochodniami wokół rynku,a od 2013 roku również organizowany jest Żorski Bieg Ogniowy.
Dodatkowe informacje:
Muzeum Ognia:
jest czynne od wtorku do piątku w godzinach: 9:00-16:00
soboty,niedziele i święta w godzinach:10:00-17:00
ceny biletów:normalny 16 zł,ulgowy 12 zł,dzieci do lat 3 bezpłatnie
adres:Żory,ul.Katowicka 3(jedno z głównych skrzyżowań w mieście,popularnej„wiślanki”z drogą w kierunku Pszczyny)nie da się nie zauważyć tego obiektu przejeżdżając obok

Sarkofag z chleba,a wewnątrz mumia.Egipska niespodzianka

Naukowców z British Museum oglądających kawałek chleba ze starożytnego Egiptu w 65-krotnym powiększeniu spotkała niemiła niespodzianka.Ludzie musieli radzić sobie z rozmaitymi szkodnikami,dlatego sposoby przechowywania żywności musiały być ważnym zagadnieniem mówi Caroline Cartwright.Chleb najpewniej trafił do grobowca jako pożywienie dla zmarłego,a ciepłe,suche powietrze zmumifikowało owady.W XIX w.brytyjski kolekcjoner zdobył starożytny chleb podczas wyprawy do Egiptu.

Czy pająki mogą patrzeć na Księżyc?

Czy wiecie,że pająki skakunowate(kosmopolityczna rodzina tych zwierząt,która poluje nie poprzez tkanie sieci,a skok na swoją ofiarę)mają lepszą ostrość wzroku niż jakiekolwiek inne ssaki,pozostawiając w tyle nawet psy!
Przestrzeń pająka
Nie często zdarza się,aby na portalach społecznościowych podawane były sensacyjne doniesienia ze świata nauki.Jakiś czas temu na Twitterze została zamieszczona informacja,według której małe pająki nazywane również skaczelami mogą najprawdopodobniej zobaczyć księżyc!Co więcej nie są one z tą zdolnością osamotnione wśród innych pajęczaków.Otóż według najnowszych rewelacji ekspertów,narząd wzrokowy tych zwierząt okazuje się być wystarczająco wrażliwy aby wyodrębnić nawet ciała niebieskie!
Kosmiczne zwierzęta
Zamieszanie wokół pająków zaczęło się,jak to w nauce bywa,od zupełnie przypadkowej sytuacji.Podczas kolejnego dnia pracy,znana astronom z Uniwersytetu w Waszyngtonie,dr Jamie R Lomax zobaczyła jak po suficie jej biura„biega”mały pająk.To z  pozoru mało ważne zdarzenie przykuło uwagę wszystkich kolegów Naszej bohaterki.Sprawcę zamieszania jednogłośnie rozpoznano jako skakuna arlekinowego(z ang.zebra spider)z charakterystycznymi„paskami zebry”na grzbiecie.Zaistniała sytuacja odeszłaby w zapomnienie gdyby nie fakt,że więcej pająków z niewiadomego powodu zdecydowało się na„spacer”po suficie waszyngtońskiego biura.Swoje niezwykłe spostrzeżenia astronom przekazywała za pośrednictwem Twitter’a pod hashtagiem #ItIsRainingSpiders.

21 wrz 2017

W grobowcu faraona archeolog bada wpisy...starożytnych turystów

Grobowiec Ramzesa VI w egipskiej Dolinie Królów już w starożytnych odwiedzali turyści,którzy podpisywali się imieniem i wymieniali uwagi,przypominające dyskusje na Facebooku czy forach turystycznych.Ściany grobowca"przemówiły"dzięki badaniom prof.Adama Łukaszewicza z UW. "Odwiedziłem i nic mi się nie spodobało oprócz sarkofagu!";"Podziwiałem!";"Nie potrafię odczytać hieroglifów!"to tylko niektóre z napisów,jakie odczytali polscy naukowcy pracujący wewnątrz grobowca faraona egipskiego Ramzesa VI w Dolinie Królów.Wszystkie wykonali turyści,którzy odwiedzili to miejsce około dwóch tysięcy lat temu!Dolina Królów w Górnym Egipcie to jedna z głównych atrakcji turystycznych tego kraju,obok piramid w Gizie.W wydrążonych w skałach grobowcach spoczęła większość faraonów z XVIII-XX dynastii,czyli władających od ok.1550 do 1069 r.p.n.e.Najsłynniejszym faraonem pochowanym w tym miejscu jest Tutanchamon,którego grobowiec odkryto w 1922 r."Dolina Królów była celem wycieczek już w starożytności.Tak jak dziś turyści często podpisywali się w odwiedzanych miejscach.Wśród ponad sześćdziesięciu grobowców w tej okolicy,co najmniej w dziesięciu znajdują się napisy wykonane już przez starożytnych podróżników"opowiada PAP archeolog i papirolog z Instytutu Archeologii UW,prof.Adam Łukaszewicz.Celem misji kierowanej przez naukowca jest grobowiec Ramzesa VI miejsce,które w skali całej Doliny Królów jest wyjątkowo bogate w ślady obecności dawnych zwiedzających.W podłużnym,ponad stumetrowym grobowcu wykutym głęboko w skałach polski naukowiec naliczył ponad tysiąc zapisków."Największa liczba napisów pochodzi z okresu grecko-rzymskiego,czyli począwszy od czasów podboju Egiptu przez Aleksandra Wielkiego do podziału Cesarstwa Rzymskiego pod k.IV w."mówi prof.Łukaszewicz.Najczęściej są to starożytne odpowiedniki wpisów w stylu"tu byłem Jan Kowalski",czyli zapisane po grecku lub rzadziej,po łacinie imiona osób,które odwiedziły grobowiec.Można je dostrzec w różnych miejscach grobowca,czasem nawet w bardzo wysokich partiach kilkumetrowych ścian."Nie znaczy to jednak,że starożytni turyści byli zaopatrzeni w drabiny.Przez długi czas korytarze grobowca były częściowo zasypane piaskiem,po którym stąpano.Pierwsi z nich,chcąc wejść do grobowca,zapewne musieli się tam wręcz wczołgiwać,dlatego napisy znajdują się tuż przy suficie"dodaje profesor.Do dzisiaj w grobowcu świetnie zachowały się oryginalne zdobienia w postaci świętych wyobrażeń,pochodzących m.in.z Księgi Bram czy Księgi Jaskiń.Są to jedne z ważniejszych tekstów pogrzebowych,które znajdujemy na ścianach grobowców w starożytnym Egipcie."Odwiedzający grób starali się umieszczać swoje podpisy,nie niszcząc wcześniejszych zdobień.Czasem robili to w sposób bardzo przemyślany np.wpisywali swoje imiona w środek dysku słonecznego,który symbolizował jednego z bogów"mówi archeolog.Oprócz swojego imienia starożytni turyści często dopisywali również miejsce pochodzenia czy zawód,którym się trudnili.Sporadycznie zdarzają się dłuższe teksty,w tym poetyckie.Dzięki temu wiadomo,że ponad 2 tys.lat temu grobowiec odwiedzali zarówno mieszkańcy Egiptu,jak również krajów ościennych.Byli wśród nich lekarze czy filozofowie różnych szkół cyników i platoników."W tym gronie są też osoby bardzo wysoko postawione w hierarchii społecznej w tym prefekci Egiptu,czyli osoby,które w czasach rzymskich władały tym krajem w imieniu cesarza.Są też namiestnicy różnych części kraju"wylicza prof.Łukaszewicz.Wśród bardziej znanych obcokrajowców,którzy zaznaczyli swoją wizytę w grobowcu,był armeński książę Chosroes(IV w.)Naukowców zainteresowała też sygnatura Amrosa."W ten sposób po grecku odnotował swoją obecność w grobowcu w VII w.sam arabski zdobywca Egiptu Amr Ibn al-As.To jedna z największych inskrypcji wykonanych przez osoby zwiedzające grobowiec Ramzesa VI.Litery mają ok.25 cm wysokości"dodaje prof.Łukaszewicz.Ale grób odwiedzały też mniej znane osoby z Aten czy Syrii.Na ścianach niemal dosłownie toczyły się dyskusje.Naukowcy odnotowali nawet"dialog"między zwiedzającymi.W jednym miejscu odczytali,że przybysz podziwiał grób i przeczytał napisy hieroglificzne.Pod spodem kolejny napisał z kolei:"nie potrafię odczytać tego pisma!"Poniżej tej inskrypcji dopisała się trzecia osoba:"Co się martwisz,że nie potrafisz odczytać hieroglifów;nie rozumiem Twojego zmartwienia!"Najwięcej z odkrytych napisów wydrapano,zdecydowanie mniejszą liczbę wykonano czerwoną farbą.Pierwsi europejscy podróżnicy we wspomnieniach napisali,że arabscy przewodnicy oferowali zwiedzającym ostre przedmioty,którymi turyści mogli się podpisywać."Podobnie mogło być dwa tysiące lat wcześniej"uważa naukowiec.Grobowiec Ramzesa VI dla starożytnych gości nie był jedynie miejscem stanowiącym ciekawostkę historyczną.Odwiedziny w tym miejscu traktowano raczej jako przeżycie duchowe.Ówcześni sądzili bowiem,że grobowiec należy do legendarnego herosa Memnona,uczestnika wojny trojańskiej wskazuje prof.Łukaszewicz.Jak na to wpadli?Nieopodal,na równinie tebańskiej,znajdują się dwa kolosalne posągi faraona Amenhotepa III,zwane do dziś kolosami Memnona.Mylącą nazwę nadali im Grecy,którzy o poranku słyszeli tajemnicze dźwięki wydawane przez jeden z nich.(Dziś przypuszcza się,że powstawały w wyniku rozgrzewania się spękanego monolitu tworzącego statuę).Grekom fakt ten skojarzył się z królem Memnonem,zabitym podczas wojny trojańskiej.Tajemniczy dźwięk miał być pozdrowieniem Memnona dla matki,bogini Eos.Jedno z imion oficjalnej tytulatury króla Amenhotepa III zapisane na posągu było zbieżne z jednym z wielu imion Ramzesa VI.Dlatego właśnie uznano,że grobowiec w Dolinie Królów należy do tej samej osoby.Prawdziwego"właściciela"grobu naukowcy zidentyfikowali dopiero w XIX w.kiedy udało się im odszyfrować hieroglify przypomina naukowiec.Ramzes VI spoczął w grobowcu wraz z bratankiem,Ramzesem V w 1136 r.p.n.e.Tak więc w jednym grobowcu znalazło się obok siebie dwóch władców.Jednak w życiu pośmiertnym nie zaznali spokoju:niewiele lat po pogrzebie grobowiec został splądrowany,a mumie naruszone.Zapobiegliwi kapłani przenieśli doczesne szczątki władców do skrytki znajdującej się nieopodal,dzięki czemu przetrwały one do Naszych czasów.Warszawscy naukowcy,pracujący w Dolinie Królów pod egidą Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej UW(do niedawna dzięki wsparciu Fundacji na rzecz Nauki Polskiej),zakończyli właśnie prace nad kompletną trójwymiarową dokumentacją cyfrową wszystkich ścian grobowca.W listopadzie i grudniu tego roku wrócą do Doliny Królów,by dokładnie przeanalizować wszystkie napisy starożytnych turystów.

Archeolodzy się pomylili.Jerozolimska wieża okazała się młodsza o całe milenium

Potężna wieża,która pomagała strzec źródła Gihon w pobliżu Jerozolimy,powstała w zupełnie innej epoce,niż podawały wcześniejsze szacunki.Odkrycie ma znaczenie dla datowania innych budowli starożytnego miasta. Przełomowe wyniki opisują naukowcy z Weizmann Institute of Science na łamach pisma„Radiocarbon”.Jak wyjaśniają,źródło Gihon położone w pobliżu Jerozolimy zaopatrywało w wodę jej mieszkańców.Aby móc lepiej bronić źródła wznieśli oni potężną wieżę,której czas powstania archeolodzy datowali dotąd na 1700 lat p.n.e.Okazuje się,że był to kolosalny błąd.Prowadzone na miejscu wykopaliska pokazały,że wieża nie stała na nienaruszonej działalnością ludzką ziemi.„Głazy u podstawy wieży nie przekazują żadnej informacji poza tym,że ktokolwiek je tam umieścił,posiadał zdolność przenoszenia tak ciężkich kamieni”mówi dr Elisabetta Boaretto,dyrektor D-REAMS Radiocarbon Dating Laboratory w Weizmann Institute of Science.„Jednak pod głazami ziemia składa się ze stref o cechach typowych dla warstw archeologicznych i mogą one ujawnić najpóźniejszy okres wykorzystania tego miejsca przed postawieniem wieży”wyjaśnia badaczka.Ukryte warstwy przechowywały różnorodne artefakty.Naukowcy znaleźli m.in.węgiel drzewny,nasiona i kości.Ta organiczna materia pozwoliła na datowanie kolejnych warstw precyzyjną metodą radiowęglową.Niższe i środkowe warstwy zgadzały się z wcześniejszymi szacunkami daty powstania budowli,jednak warstwy tuż pod wieżą okazały się o 800-900 lat młodsze niż przyjmowany wcześniej wiek konstrukcji.Tymczasem musiała ona powstać później niż wynosi wiek tych warstw.Różnica jest tak duża,że przenosi czas budowy wieży z epoki brązu do epoki żelaza.Badacze wykluczyli inne,możliwe wytłumaczenia uzyskanych rezultatów.Odkrycie ma ważne konsekwencje nie tylko dla tej konkretnej budowli.„Rozstrzygające,naukowe datowanie masywnej wieży,umieszczające ją w innej epoce niż zakładano,będzie miało skutki dla prób datowania innych konstrukcji i miejsc w Jerozolimie”zwraca uwagę dr Boaretto.

Te mapy pokazują Nszą historię!Zobaczcie jak National Geographic opisywał czytelnikom świat

Dział kartograficzny Towarzystwa National Geographic ma już ponad sto lat!Od początku istnienia przedstawiał lądy,morza i niebo na pełnych informacji,oryginalnych i porywających mapach. Biuro Naczelnego Kartografa Towarzystwa National Geographic znajduje się dokładnie w tym miejscu:38°54’ 19” N,77°2’ 16” W.Można śmiało powiedzieć,że Juan José Valdés,zajmujący obecnie to stanowisko,dokładnie określił swoje położenie.Ale powiedzieć tyle to powiedzieć stanowczo za mało.W Zespole Map National Geographic precyzyjnie określają bowiem położenie każdej góry,rzeki,drogi,rafy,wyspy,zatoczki,ale również planet,galaktyk w zasadzie każdego zakątka lądu,morza i nieba.Jak dotychczas wspomniany Zespół opracował 438 map dołączonych do magazynu,10 atlasów świata,kilkadziesiąt globusów,około 3 tys.stron z mapami oraz niezliczoną liczbę map cyfrowych a zbiór ten powiększa się każdego dnia.Co wyróżnia mapy National Geographic?Bez wątpienia dokładność i wyjątkowa dbałość o szczegóły.Na mapie Księżyca z 1969 r.oznaczono miejsca lądowania prawie wszystkich z 23 bezzałogowych sond,które wysłano na Srebrny Glob(miejsce upadku sondy Orbiter 4 było nieznane).Znakiem rozpoznawczym zespołu utworzonego przez pierwszego redaktora magazynu Gilberta H.Grosvenora zawsze była jednak innowacyjność.Poprzeczkę wysoko postawił już pierwszy naczelny kartograf(1915-1939),Albert H.Bumstead,pomysłodawca kompasu słonecznego,którego Richard E.Byrd używał w czasie lotu do bieguna północnego w 1926 r.(kompasy magnetyczne nie sprawdzają się na biegunach).W trosce o przejrzystość Charles E.Riddiford,kartograf zatrudniony w latach 1923-1959,zaprojektował eleganckie i czytelne czcionki do map,które Towarzystwo opatentowało i z powodzeniem wykorzystuje do dziś.W 1957 r.umiejętności zespołu przydały się w programie kosmicznym,w ramach którego wykorzystano przenośne urządzenie do śledzenia satelitarnego.Jego twórca,Wellman Chamberlin(szef kartografii w latach 1964-1971),wymyślił również geometr plastikową nakładkę do mierzenia odległości na globusie.Świat przyspieszał,a kartografia razem z nim.John B.Garver(naczelny kartograf w latach 1982-1991)nadzorował instalację systemu komputerowego Scitex,który wymagał własnego klimatyzowanego pomieszczenia.Dzięki niemu zwiększono dokładność i przyspieszono proces tworzenia map.W 1999 r.za kadencji Allena Carrolla(lata 1998-2010),uruchomiono National Geographic MapMachine:pierwszy interaktywny atlas Towarzystwa dostępny w Internecie.Przygotowanie mapy zajmowało kiedyś kilka miesięcy.W cyfrowym świecie niektóre mapy z witryny NG powstają w kilka godzin,ale nadal liczy się dokładność.Czego należy się spodziewać w najbliższym stuleciu?Kartografia społecznościowa umożliwi tworzenie map pod kątem bardzo konkretnych lokalizacji spodziewa się Juan Valdés.Coraz więcej urządzeń jest podłączonych do Internetu,więc użytkownicy mogą lokalizować i mapować więcej obiektów.Inteligentne zegarki i okulary umożliwią gromadzenie większego zakresu danych geolokalizacyjnych.Nie zabraknie Nam jednak pracy.Ktoś przecież musi wszystkie te dane gromadzić i analizować dodaje naczelny.

Dlaczego jabłko pływa?9 faktów o żywności,których nie znacie

Przeciętny człowiek w ciągu życia zjada 100 ton żywności i wypija ponad 45 tys.litrów wody.

Poznaj 9 ciekawostek o żywności!
  1. Świeże jabłko pływa,bo nawet 25% jego objętości stanowi obecne w tkankach powietrze
  2. Ryż to podstawa wyżywienia połowy ludności Nszego globu.Znamy ok.20 tys.odmian tej rośliny,różniących się głównie kształtem ziaren i zawartością skrobi,ale także kolorem.Oprócz białego mamy ryż czarny,czerwony(Camargue),żółty(Mochi) i zielony(Aplati).Głównym powodem,dla którego uprawia się go na zalanych wodą poletkach,jest…chęć pozbycia się chwastów.Sam ryż dobrze rośnie nawet na zmeliorowanych gruntach
  3. Ogórek to w 96% woda;kapusta ma jej 91%,banan tylko 75%
  4. Najwięcej czekolady w przeliczeniu na mieszkańca zjadają Szwajcarzy 9 kg rocznie.Zaraz za nimi są Niemcy(7,9) i Austria(7,8).Statystyczny Polak zjada co roku ok.6 kg brązowej słodyczy
  5. Amerykańscy badacze odkryli,że jedzenie warzyw i owoców o 46% zmniejsza ryzyko zachorowania na cukrzycę,ale tylko u pań.U mężczyzn nie stwierdzono żadnej statystycznej różnicy
  6. Przeciętny Amerykanin zjada co roku 263 jajka.To więcej,niż znosi przeciętna kura nioska(228)
  7. Czereśnie pomagają zasnąć,bo zawierają melatoninę naturalny„hormon snu”.Z kolei jabłka,dzięki zawartym cukrom,budzą skuteczniej niż kawa
  8. Najchudszym z czerwonych mięs może się pochwalić…struś
  9. Receptura najsłynniejszego napoju od lat nie ma wiele wspólnego z tą oryginalną,wymyśloną w XIX w.Pierwsza coca-cola miała w swoim składzie nie tylko cukier,ale także kokainę(z liści koki) i aromat na alkoholu.Kokainę zastąpiono kofeiną na początku XX w.Wbrew nazwie w coca-coli nigdy nie było orzeszków kola

Prąd dla ludu.Czy słoneczne generatory zmieniają świat?

Słoneczna rewolucja zmienia życie mieszkańców krajów rozwijających się. Prashant Mandal włącza lampę LED wielkości czekoladowego batonika.Światło omiata wnętrze chatki,którą Mandal zamieszkuje wraz z żoną i czwórką dzieci.Ciasną przestrzeń,w której śpią domownicy, natychmiast spowija poświata w kolorach kanarkowej żółci i błękitu oceanu to światło odbite od plandeki,która służy za ściany i dach.Mandal ma 42 lata.Długim palcem po kolei wskazuje poszczególne elementy swojego dobytku:kartkę wydartą ze starego kalendarza,zestaw blaszanych talerzy,drewnianą skrzynkę pełniącą funkcję krzesła.Wyłącza niewielkie urządzenie z baterią słoneczną,odłącza po kolei wszystkie części,a następnie przenosi do oddalonego o 20 m namiotu,w którym sprzedaje słodką herbatę z mlekiem.Jego klienci to podróżni,którzy dotarli aż do tej zapomnianej drogi  Madhotandzie,położonej na gęsto zalesionych terenach blisko zachodniej granicy Indii.Żona się smuci,ale mój umysł pomoże Nm przetrwać trudną sytuację przekonuje Mandal,stukając palcem w postrzępiony materiał pomarańczowego turbanu,który ma na głowie.Dzięki baterii słonecznej moje stoisko może być otwarte również nocą podsumowuje.Mandal,którego dom bez zezwolenia zajmuje skrawek państwowej ziemi na granicy rezerwatu tygrysów,jest tylko trybikiem wielkiej maszyny ekonomicznej.Setki firm rozpoczęły agresywną promocję i sprzedaż generatorów słonecznych ludziom zamieszkującym tereny nieobjęte przez sieć energetyczną w krajach rozwijających się.Około 1,1 mld osób na świecie nie ma bowiem dostępu do elektryczności.Niemal jedna czwarta z nich mieszka w Indiach,gdzie ludzie tacy jak Mandal byli do niedawna skazani na trującą naftę  nieporęczne akumulatory,z których wydobywały się żrące substancje.Mini elektrownia Mandala zasila dwie lampy LED i wiatrak.Podłączony jest do niej panel słoneczny o mocy 40 watów.Słońce świeci na panel ok.10 godzin dziennie,ładując niewielki akumulator.Mandal dzierżawi go od firmy Simpa Network.Simpa ma w ofercie różne plany taryfowe przygotowane tak,by stać na nie było konsumentów o niskich dochodach.Jednak nawet stawka wynosząca 35 centów dziennie to dla Mandala ogromny wydatek.Mężczyzna utrzymuje rodzinę,dysponując budżetem poniżej dwóch dolarów na dzień.Jedzenie kosztuje,leki czy podręczniki dla dzieci też.Gdy jego 15-letni syn w zeszłym roku zachorował,rachunki szpitalne wpędziły rodzinę w długi przekraczające 4 tys.dolarów.Mimo to Mandal uważa,że warto wydawać jedną piątą zarobków na usługi dostarczane przez Simpę,żeby nie spędzać tak dużej części życia w całkowitych ciemnościach.Właśnie tyle kosztowało mnie wcześniej ładowanie akumulatora,a musiałem w tym celu iść kilometr w jedną i w drugą stronę.Czasami z akumulatora wyciekała żrąca substancja,która zostawiała na skórze bolesne poparzenia opowiada Mandal.Trudności,z którymi boryka się Mandal,dotyczą też mieszkańców wsi w pobliskiej Birmie czy dalekiej Afryce,gdzie prywatne firmy sprzedają przenośne mini elektrownie solarne.Międzynarodowa Agencja Energetyczna szacuje,że 621 mln mieszkańców subsaharyjskiej Afryki nie ma prądu.Spis powszechny z 2011 r.wykazał,że z powodu iewystarczającej infrastruktury energetycznej jedynie 37 proc.spośród 200 mln osób zamieszkujących rodzinny stan Mandala Uttar Pradeś korzysta z elektryczności jako głównego źródła światła.Simpa szacuje,że 20 mln gospodarstw domowych używa dotowanej przez państwo nafty.W rolniczych miasteczkach telefony komórkowe ładuje się z wykorzystaniem akumulatorów z traktorów.Każdego lata tysiące osób umiera na udar cieplny temperatury osiągają nawet 46OC.Czarna sadza pozostająca po spaleniu nafty szkodzi płucom.Sąsiedzi Mandala,którzy mają prąd,opowiadają,że zasilanie jest dostępne tylko przez dwie,trzy godziny dziennie,a władze nie informują,kiedy je włączą lub wyłączą.Ponieważ dom Mandala to prowizoryczna konstrukcja,mężczyzna nie ma szans na podłączenie do sieci,dlatego energia słoneczna to jego jedyne źródło prądu.Paul Needham,prezes Simpy,który pracował w USA w dziale reklamy Microsoftu,też mieszka w Indiach,ale wiedzie życie,o jakim Mandal nie może nawet pomarzyć.Ma bieżącą wodę,prawie nieprzerwany dostęp do prądu i wi-fi.Needham pochodzi z kanadyjskiego Vancouver.Do Indii przeprowadził się w 2012 r.chcąc zmniejszyć przepaść dzielącą ludzi takich jak on sam od ludzi takich jak Mandal.Pod wieloma względami społeczeństwo Indii jest bardzo podzielone.Mimo dziesięcioleci gwałtownego rozwoju obszary wiejskie wciąż są daleko w tyle za większymi miastami.Nasi klienci nie mogą czekać na rozbudowę sieci energetycznej.Potrzebują prądu już dziś przekonuje Needham.Opowiada,że pomysł na biznes przyszedł mu do głowy w 2010 r.w Tanzanii,dokąd przyjechał z przedstawicielami organizacji zajmującej się prawami kobiet.Zobaczył tam,jak ludzie płacą pewnej kobiecie za możliwość naładowania akumulatorów swoich komórek prądem z jej baterii słonecznej.Zrozumiałem,że to może być biznes,że można sprzedawać energię słoneczną.Na indyjskich bazarach sprzęt do wykorzystywania energii słonecznej można było kupić na długo przed tym,jak firmy takie jak Simpa zaczęły oferować swoje usługi Mandalowi i innym klientom w podobnej sytuacji.Na stoiskach wielkości szafy mężczyźni wychwalają możliwości tanich zestawów,chłodząc się wiatrakami.Można je podłączyć do żarówek,telefonów komórkowych czy wentylatorów.Sprzęt jest ozdobiony logotypami znanych marek takich jak Mercedes,Gucci czy Rolex.Oczywiście nie ma z nimi nic wspólnego.Cena małego zestawu to trzy,cztery dolary,czyli ułamek tego,co Mandal płaci każdego miesiąca Simpie.Needham i inni przedstawiciele biznesu wynajmu paneli słonecznych z osprzętem przekonują,że tanie urządzenia są niskiej jakości i często się psują.Profesor inżynierii środowiska Julian Marshall mówi,że przemysł związany z usługami umożliwiającymi wykorzystanie energii słonecznej przez osoby prywatne ma ogromny potencjał.Dla niego jest to prawdziwa„historia ku pokrzepieniu serc”.Profesor mierzy zanieczyszczenie powietrza w domach osób,które mają dostęp do sieci energetycznej i tych pozbawionych prądu.Bada negatywny wpływ nafty i innych brudnych źródeł energii.W całych Indiach opary z lamp naftowych mieszają się z sadzą wypluwaną przez elektrownie węglowe,powodując choroby płuc,zawały.Marshall chwali Simpę i kilka podobnych firm za innowacyjne podejście do sprzedaży usług w wiejskich rejonach Indii.Klienci decydują się na korzystanie z energii słonecznej głównie ze względów finansowych,ale efektem ubocznym są korzyści dla zdrowia i środowiska tłumaczy Marshall.Niewykluczone,że największą zachętą do wypożyczenia solarnego systemu zasilania jest chęć ucieczki przed indyjskim upałem.Shiv Kumar ma 20 lat i mieszka w Madhotandzie.Zarabia na życie,zbierając rolnikom siano.Jego dniówka wynosi poniżej 2,5 dolara.Kiedy zaczyna mu brakować jedzenia,pracuje za ziarno.Mieszka z ojcem i bratem w dwupokojowym betonowym domku praktycznie pozbawionym wentylacji.Kiedy przedstawiciel Simpy odwiedził ich z prezentacją możliwości systemu,przekonał ich wiatrak.Lampa naftowa daje słabe,żółte światło.Wpędzała mnie w depresję.A to jest najlepszy wentylator,jaki w życiu widziałem przekonuje Kumar,stojąc w strumieniu powietrza poruszanego przez wiatrak.Neel Shah,będący w Simpie menedżerem produktu,może zaświadczyć,że wyzwania związane z popularyzacją usług solarnych w odległych rejonach Indii to nie tylko kwestia tego,czy ludzi będzie na nie stać.Pewnego razu ktoś zaatakował Shaha w pociągu.Kiedy indziej mieszkańcy wsi w dystrykcie Mathura ostrzegli go,że lokalny gang planuje nocą napadać na domy.Jego członkowie znani są z tego,że atakują w samej bieliźnie i smarują ciała oliwą,żeby móc wyślizgnąć się,gdyby ktoś próbował ich złapać.Mieszkańcy przeprosili Shaha za tę sytuację i pomogli mu uciec rikszą.Uttar Pradeś to najludniejszy stan Indii mieszka w nim 40 proc.więcej ludzi niż w całej Rosji.Panuje tam chaos,panoszą się gangi.Brutalne przestępstwa są na porządku dziennym.We władzach zasiadają ludzie z prawomocnymi wyrokami.Ten biznes potrafi być bardzo frustrujący,ale tacy klienci jak Mandal sprawiają,że widzimy sens swojej pracy mówi Shah.Znów jestem w madhotandzie,w namiocie,w którym Mandal sprzedaje herbatę teraz z powrotem składa swój zestaw solarny i wiesza lampę.Klientów nie ma popołudniowa spiekota nie zachęca do zakupów.Mandal miesza herbatę w rondlu postawionym na ogniu.W okolicach zachodu słońca,kiedy powietrze nieco się ochłodzi,pojawi się kilku przechodniów.Mandal chciałby wynająć drugi zestaw do czerpania energii ze słońca,żeby jego dzieci miały bardziej odosobnione miejsce do nauki.Jednak priorytetem jest rozwój biznesu.Jest przekonany,że energia słoneczna mu w tym pomoże.Klienci przyjdą,widząc światło przekonuje.