25 lut 2018

Aż trudno w to uwierzyć!Wiemy już dlaczego osoby po amputacjach czują bliskość wież przekaźnikowych

Energia elektromagnetyczna emitowana przez wieże przekaźnikowe sieci komórkowych może nasilać bóle odczuwane przez osoby po amputacjach informuje serwis EurekAlert.Według danych Centers for Disease Control and Prevention,w USA są niemal 2 miliony osób po amputacjach.Wiele z nich cierpi na skutek przewlekłego bólu.Anegdotyczne doniesienia o osobach po poważnych urazach,które odczuwały ból zbliżając się do przewodów energetycznych lub przekaźników sieci komórkowej pojawiały się od dawna,ale brakowało naukowego potwierdzenia tego zjawiska.Dopiero specjaliści z University of Texas w Dallas przeprowadzili odpowiednie badania dotyczące uszkodzonych nerwów.Naukowcy przypuszczali,że ból może mieć związek z powstawaniem nerwiaków zapalnego przerostu nerwów obwodowych,często występujących po urazach i,że nerwiaki są czułe na promieniowanie elektromagnetyczne.Badanie przeprowadzono na 20 szczurach,losowo podzielonych na dwie grupy.Pierwsza grupa została poddana operacji symulującej amputację,u drugiej przeprowadzono zabieg nie powodujący podobnych następstw.Następnie szczury poddawane były działaniu pola elektromagnetycznego(raz w tygodniu po 10 minut przez osiem kolejnych tygodni).Natężenie pola odpowiadało odległości 39 metrów od lokalnej wieży telefonii komórkowej.W czwartym tygodniu 88 proc.szczurów w grupie z uszkodzeniami nerwów wykazywało zachowania typowe dla odczuwania bólu.W grupie kontrolnej tylko jeden szczur miał przejściowo podobne objawy w pierwszym tygodniu badania.Wycięcie nerwiaka typowe postępowanie lecznicze u ludzi nie spowodowało ustąpienia bólu.Okazało się,że obecność nerwiaka nie jest konieczna do odczuwania bólu po amputacji.Przeprowadzono także badania na poziomie komórkowym.Wskazały one na rolę białka TRPV4,związanego z odczuwaniem wysokiej temperatury.Dalsze prace będą miały na celu opracowanie metod blokowania neuropatycznego bólu wyzwalanego przez promieniowanie elektromagnetyczne o częstotliwości radiowej.

Zobaczcie sejsmograf zbudowany w I-II w.przed Naszą erą! hińska wystawa w Nowym Sączu

Osiągnięcia myśli chińskiej od wynalazków z dziedziny techniki oraz nauki,przez tradycyjną medycynę,po dorobek z zakresu opery i teatru chińskiego można od piątku podziwiać w Nowym Sączu na wystawie„Chińskie tajemnice.Odkrycia i Wynalazki".„Chiny były zawsze jednym z najbardziej zaawansowanych pod względem naukowym i technologicznym krajów na świecie.Chińczycy dokonali wielu odkryć naukowych i wynaleźli znaczną ilość użytecznych narzędzi.Wystawa przybliży tę bogatą spuściznę kulturalno-techniczną Państwa Środka”powiedziała PAP Joanna Hołda z Muzeum Okręgowego w Nowym Sączu.Na wystawie można zobaczyć modele i kopie wynalazków pochodzących z pierwszych stuleci Naszego wieku,między innymi sejsmografu,maszyny samosterującej,globusa nieba,latawca czy dżonki,czyli starożytnego chińskiego żaglowca.Będzie można także podziwiać przedmioty związane z produkcją brązu,papieru,porcelany i jedwabiu.„Każdy,kto pragnie zrozumieć Chiny,dzięki wystawie będzie mógł szerzej spojrzeć na tę jedną z najbardziej zdumiewających i niezwykłych cywilizacji globu”dodała Hołda.Jednym z ciekawych eksponatów jest replika sejsmografu wynalezionego w Chinach podczas panowania Wschodniej Dynastii Han w latach 25 n.e.do 220 n.e.W Europie sejsmograf zastosowano dopiero w 1703 r.Pierwszy na świecie sejsmograf został wykonany przez chińskiego uczonego Zhang Henga.Urządzenie to metalowa waza,dekorowana na zewnątrz pełnoplastycznymi rzeźbami ośmiu smoków wskazującymi osiem różnych kierunków świata.Wewnątrz urządzenia znajduje się działający na zasadzie odwróconego wahadła czujnik wykrywający trzęsienia ziemi.W dziale poświęconym działaniom wojennym można podziwiać model kuszy,miecz chiński oraz dowiedzieć się o historii wynalezienia prochu strzelniczego.W innym dziale poświęconym wynalezieniu papieru i druku można oglądać modele chińskich latawców,papierowe pieniądze,chińskie karty do gry,książki chińskie z końca XIX w.ruchome czcionki czy pędzle do kaligrafii.Prezentowane na wystawie eksponaty zostały udostępnione przez Europejsko-Azjatycką Fundację Edukacji Biznesowej.
 

Zobaczcie podwodne skarby w 3D!Wirtualny Skansen Wraków zatopionych w Zatoce Gdańskiej już działa

To pierwszy tego typu projekt w Polsce!Narodowe Muzeum Morskie w Gdańsku otworzyło stronę internetową,która pozwoli każdemu poznać smak odkrywania podwodnych skarbów.Dzięki modelom 3D będzie można zwiedzić wraki zatopione w Zatoce Gdańskiej.Na razie dostępne jest już sześć"eksponatów",jeśli tak można określić wirtualne modele wraków do obejrzenia.Żeby uruchomić stronę i pokazać pierwsze modele potrzeba było wykonać około 60 tysięcy zdjęć,które nałożono na wygenerowany komputerowo model.Oglądający wirtualną wystawę są w znacznie lepszej sytuacji niż podwodni archeologowie.Nie tylko ze względu na to,że nie muszą schodzić pod wodę,ani przejmować się zapasem tlenu.Widoczność w wodzie w Zatoce Gdańskiej nie przypomina tej znanej z dokumentalnych filmów o tropikalnych morzach.Tutaj zamyka się ona w zaledwie 2-3 metrach,tak więc trudno jest zobaczyć cały obiekt.Równie ciekawe jak same modele są historie poszczególnych jednostek."Solen",który zatonął 28 listopada 1627 brał udział w sławnej bitwie pod Oliwą."Głazik"najprawdopodobniej transportował kamienie na place budowy w XIX wieku,zatonął ze swoim ładunkiem,stąd nazwa."Loreley"pływał pod niemiecką banderą między Morzem Białym a Oceanem Atlantyckim w XIX wieku.

Na zagniewane twarze patrzą lewym okiem.Konie rozpoznają Nasze emocje

Konie potrafią odróżnić zagniewany wyraz twarzy człowieka od zadowolonego.Wykazali to po raz pierwszy psychologowie z Uniwersytetu Sussex w Wielkiej Brytanii informuje pismo„Biology Letters”.Psychologowie z University of Sussex badali reakcje 28 koni na zdjęcia przedstawiające nieznajomych mężczyzn,których twarze wyrażały pozytywne bądź negatywne emocje.Zwierzęta pochodziły z pięciu stajni w hrabstwach Sussex oraz Surrey.Na zagniewane twarze konie patrzyły głównie lewym okiem,co jest zwykle związane z negatywnymi bodźcami.Jednocześnie wykazywały więcej zachowań związanych ze stresem,a ich serca biły szybciej.Zadowolona twarz robiła niewielkie wrażenie.Jak konkludują autorzy,taka reakcja świadczy,że konie potrafią rozpoznać zagniewaną twarz i funkcjonalnie rozumieją znaczenie takiej sytuacji.Wpływu wyrazu ludzkiej twarzy na tętno nie zaobserwowano wcześniej u żadnego zwierzęcia.Natomiast patrzenie głównie lewym okiem na twarze wyrażające negatywne emocje wykazano wcześniej między innymi u psów.Prawdopodobnie chodzi o to,że informacje dostarczane przez lewe oko trafiają do prawej półkuli mózgu,wyspecjalizowanej w przetwarzaniu bodźców związanych z zagrożeniem.Widząc zagniewaną minę koń może się spodziewać złego traktowania.Od dawna było wiadomo,że konie mają bogate życie społeczne,w którym świadomość stanu emocjonalnego innych osobników odgrywa ważną rolę.Jednak odczytywanie reakcji przedstawicieli innego gatunku jest znacznie trudniejsze,zwłaszcza,że koński pysk mało przypomina ludzką twarz.Nie wiadomo,czy ta umiejętność powstała w toku ewolucji,czy też każdy koń nabywa jej dzięki własnemu doświadczeniu.

Jak działa miłość?Obalamy mity!To czysta chemia

Motylki w brzuchu,zamglone spojrzenie,rozmowy bez słów...na to wszystko jest wytłumaczenie!Poznaliśmy wszystkie tajemnice miłości i rozbierzemy to uczucie na czynniki pierwsze z pomocą ekspertów z Centrum Nauki Kopernik.Miłość to istna chemiczno-biologiczna reakcja łańcuchowa!Aby między dwojgiem ludzi„zaiskrzyło”,musi zadziałać w odpowiedniej kolejności cały system zewnętrznych bodźców oraz wewnętrznych procesów biochemicznych.
Wzrokowcy?Słuchowcy?Nie!Zapachowcy
Wszystko to zaczyna się od zapachu.I nie chodzi tu o perfumy czy prysznic po siłowni.Ważna jest naturalna woń i prawdopodobnie ukryte w niej bezwonne feromony.Ich istnienie u człowieka nie jest jeszcze wyczerpująco zbadane przez naukę.W każdym razie,zapach dociera do nosa,gdzie napotyka bardzo czuły narząd lemieszowo-nosowy.Ten z kolei aktywuje podwzgórze mały obszar w mózgu.Jeśli wszystko„do siebie pasuje”,zaczynamy się interesować partnerem/ką,a Nasze szare komórki zaczynają świecić(widać to podczas badania pozytronową tomografią emisyjną(PET)).Podwzgórze zaczyna wydzielać fenyloetyloaminę(PEA),będąca neuroprzekaźnikiem.Jej podwyższone stężenie w mózgu z jednej strony objawia się stanami nieuzasadnionej radości,pewnością siebie,podnieceniem czy nadmierną aktywnością na przemian z brakiem koncentracji.Z drugiej strony powoduje bezsenność,zaburzeniami łaknienia,brak tchu czy stany niepokoju i depresji.Tak często czują się narkomani fenyloetyloamina jest substancją należącą do grupy amfetamin.Nic więc dziwnego,że potocznie nazywana jest„narkotykiem miłości”.Wzrost poziomu PEA pociąga za sobą kolejne zmiany.Zwiększa się wydzielanie noradrenaliny hormonu,zwanego„substancją miłości”.Działa on podobnie do adrenaliny na widok ukochanej osoby podwyższa Nam się ciśnienie,przyśpiesza bicie serca,rośnie poziom glukozy we krwi i zmniejsza się apetyt.Na skutek skurczów naczyń krwionośnych,pokrywamy się rumieńcem i stajemy się wrażliwi na dotyk.
Tajemnica szczęścia
W miarę jak rośnie poziom noradrenaliny,zaczyna uwalniać się kolejny związek„hormon szczęścia”,czyli dopamina.Kompletnie opanowuje ona resztę zmysłów i ciała.Odpowiada za procesy chemiczne zachodzące w mózgu,które kontrolują ruch i aktywność ciała oraz zdolność odczuwania przyjemności. Dopaminę znamy z codzienności,bo jej poziom gwałtownie wzrasta gdy zachwycimy się nowym gadżetem,efektowną sukienką czy nieodpakowanym jeszcze prezentem.To właśnie dopamina jest współodpowiedzialna za to,że kochamy"na śmierć i życie".Drugą cząsteczką w tym duecie jest serotonina.Gdy poziom dopaminy rośnie,jednocześnie gwałtownie spada ilość serotoniny.Odpowiednia ona za zdrowy sen i poczucie spokoju,a jej niedobory powodują ogólne rozkojarzenie i brak koncentracji.Zakochana osoba robi się zdezorientowana i popada w skrajne nastroje,jednocześnie nie mogąc się doczekać kolejnego spotkania ze swoją drugą połówką.
Miłość ma swój termin ważności
Mamy więc fenyloetyloaminę(PEA),noroadrenalinę,dopaminę i serotoninę neuroprzekaźniki sprawiające,że szalejemy z miłości.Najważniejsza z nich jest ta pierwsza,bo kontroluje pozostałe.Niestety,na działanie fenyloetyloaminy organizm się uodparnia.Z badań wynika,że zwykle pomiędzy 18 a 48 miesiącem(4 rokiem)związku,cały szalejący ogień  miłości powoli się wypala i przygasa.Wtedy zakochani mogą się nawet rozstać!Na szczęście,nie jest to reguła.Na skutek działania dopaminy,przez cały czas Nasz organizm wytwarza bowiem oksytocynę i wazopresynę hormony o podobnej budowie,ale odmiennym działaniu.Związki te działają w chwilach bardzo ważnych dla człowieka.U kobiet jest więcej receptorów oksytocyny.Hormon ten łagodzi stres,powoduje obniżenie ciśnienia krwi,działa przeciwbólowo i relaksująco.U mężczyzn góruje wazopresyna,uwalniana za sprawą testosteronu i działająca podobnie jak adrenalina.Podwyższenie poziomu tych obu hormonów wywołuje uczucie odprężenia,spokoju,poczucia więzi i wzajemnej akceptacji.Dzięki ich obecności możliwy jest rozkwit dojrzałej miłości pomiędzy partnerami.

Jak wyglądało życie po dinozaurach,zanim pojawił się człowiek?Odkrywamy paleogen

To okres,gdy Ziemia zaczęła przypominać tę,którą znamy.Koniec wszystkich„-zaurów”odmienił świat zwierząt,a lądy dryfowały na znane Nam położenia.Znów zabieramy Was w podróż w czasie!Na początku paleogenu najstarszego okresu ery kenozoicznej dinozaury,pterozaury i olbrzymie gady morskie nie występowały na powierzchni Ziemi.Ssaki wielkości gryzoni(a może i większe)wyszły w końcu z ukrycia,by swobodnie wypełnić pozostawioną pustkę.W ciągu następnych 42 milionów lat,zwiększały swoje rozmiary,populację i różnorodność.Pod koniec tego okresu,formy życia,które wciąż powszechne występują w Naszych czasach,wypełniły morza,zdominowały ląd i wzbiły się w przestworza.
Taniec kontynentów
 

Podczas paleogenu dryfujące kontynenty oddalały się od siebie,kierując się w stronę swoich aktualnych pozycji na kuli ziemskiej.Oceany poszerzyły przerwy,Europa zerwała ostatnie więzi z Ameryką Północną,a Australia i Antarktyda ostatecznie się rozłączyły.Klimat stawał się znacznie chłodniejszy i suchszy,a poziom mórz stale się obniżał względem poziomu na koniec kredy,opróżniając większość wewnętrznych mórz.Ten zimny i suchy trend zaczął się na dobre po nagłym skoku temperatury około 55 milionów lat temu.Temperatura powierzchni mórz wzrosła od 5 do 8 stopni Celsjusza przez okres kilku tysięcy lat,zabijając licznie występujące morskie organizmy jednokomórkowe zwane otwornicami oraz kilka innych typów bezkręgowców.To wydarzenie miało także głęboki wpływ na lasy północne,wcześniej pełne tropikalnych drzew liściastych oraz sekwoi i sosen.Nowe,bardziej wilgotne warunki subtropikalne były korzystne dla obficie występujących palm i guaw.Odpowiedzią ssaków lądowych na te nowe warunki by wzrost liczebności i dywersyfikacja.
Coraz chłodniej
Wraz z ochładzaniem się i osuszaniem klimatu,gęste lasy półkuli północnej ustępowały miejsca zarośniętym terenom leśnym i łąkom,na których pojawiły się stada pasących się ssaków.Występujące licznie w oceanach ryby były źródłem pożywienia dla rekinów,które szybko objęły panowanie nad wodami wobec braku gigantycznych mozazaurów i plezjozaurów z kredy.Kalmary i inne głowonogi o miękkich ciałach zastąpiły swoich krewnych w pancerzykach,którzy niegdyś stanowili środkowy szczebel w łańcuchu pokarmowym.Ślimaki morskie i małże,w formach podobnych do współczesnych,kryły się na dnie oceanu.Nowe typy otwornic i morskich jeżowców zastąpiły te,które zniknęły z powierzchni planety w poprzednich okresach masowych wymierań.
Pierwsze wieloryby
Największą jednak zmianą w morzach było pojawienie się wielorybów w połowie i późnym paleogenie.Ogromne zwierzęta ewoluowały od ssaków lądowych,które wybrały morskie środowisko życia.Tymczasem małe gady,które przetrwały kredę,takie jak żółwie,węże,krokodyle i jaszczurki,korzystały z tropikalnego żaru wzdłuż wybrzeży.Ptaki,które przetrwały erę dinozaurów,były teraz bardziej zróżnicowane i podbijały przestworza.Jednak to szybko ewoluujące ssaki były prawdziwymi gwiazdami tego okresu.Począwszy od dość skromnej pozycji 65 milionów lat temu,naczelne,konie,nietoperze,świnie,koty i psy wszystkie wyewoluowały przez zakończeniem okresu,23 mln lat temu.
 

Ona ma oczy dookoła głowy!Dosłownie!Jak patrzą bakterie

Naukowcy od dawna zastanawiali się,w jaki sposób pozbawione oczu bakterie mogą przemieszczać się w kierunku światła.Te mikroskopijne organizmy reagują na światło,ponieważ cała komórka działa jak mikroskopijne oko informuje pismo„eLife”.Zespół z Queen Mary University of London obserwował reakcję na światło sinic z rodzaju Synechocystis.Sinice to stara i bardzo rozpowszechniona forma życia.W większości zdolne do fotosyntezy,zamieszkują np.zbiorniki wodne,w których mogą tworzyć śluzowate struktury.Prowadząc obserwacje na płaskiej powierzchni oświetlonej z boku,naukowcy zauważyli,że padające na kuliste komórki sinic(o średnicy 0,003 milimetra)światło załamuje się jak w soczewce i ogniskuje na błonie komórkowej po stronie przeciwnej do kierunku padania.W błonie komórkowej znajdują się struktury reagujące na światło.Podobne zjawisko,choć w większej skali zachodzi zarówno w Naszym oku,jak i kamerach czy aparatach fotograficznych.Aż dziwne,że odkrycia dokonano dopiero teraz,300 lat od wynalezienia mikroskopu optycznego.Wspólnie z kolegami z Niemiec i Portugalii,Brytyjczycy przeprowadzili dalsze badania nad sinicami z użyciem różnego rodzaju mikroskopów.Poddawali je także działaniu lasera,oświetlając tylko jedną część komórki.Wyniki sugerują,że sinice„widzą”w promieniu 360 stopni,choć jest to obraz bardzo niewyraźny.Ludzkie oko potrafi rozróżniać obiekty oddalone o kąt 0,02 stopnia,natomiast według naukowców w przypadku sinic ten kąt może mieć nawet 21 stopni.W przypadku dwóch oddzielnych źródeł światła bakterie poruszały się w kierunku będącym wypadkową ich położenia.Prawdopodobnie podobne zjawiska zachodzą w przypadku wielu gatunków małych bakterii,natomiast nie badano na razie organizmów o komórkach mających kształt inny od okrągłego np.wydłużonych sinic.Niektóre większe organizmy jednokomórkowe(jak znana uczniom euglena zielona)mają specjalne struktury zwane„plamkami ocznymi”pozwalające określić kierunek padania światła.Jako,że sinice żyją na Ziemi od około 2,7 miliarda lat,ich sposób widzenia jest znacznie starszy niż w przypadku oczu zwierząt.

Śmierdzący problem.Co zrobić z metanem wytwarzanym przez krowy?Dać im oregano

Tak,to brzmi co najmniej niesmacznie.Ale problem istnieje naprawdę.Gigantyczne hodowle krów są niczym dymiące metanem fabryki.Pojawił się pomysł jak ograniczyć krowie...wiatry informuje serwis„EurekAlert”.Wytwarzany przez bakterie w ich układzie pokarmowym metan jest gazem cieplarnianym o działaniu 25 razy silniejszym od dwutlenku węgla,a jedna krowa emituje go dziennie od 250 do 300 litrów.Produkcję metanu można ograniczyć na przykład dodając do paszy azotanów lub tłuszczu albo poprawiając jakość karmy i zawartość w niej skrobi.Jednak w przypadku rolników prowadzących gospodarstwa organiczne te środki zaradcze albo nie są dopuszczalne,albo już zostały zastosowane.Dlatego potrzebne są nowe rozwiązania.Naukowcy z Aarhus University we współpracy z organizacją Organic Denmark oraz komercyjnymi partnerami prowadzą badania nad zastosowaniem jako dodatku do paszy oregano,powszechnie stosowanego jako przyprawa do pizzy.Oregano,czyli lebiodka pospolita(Origanum vulgare ssp hirtum)jest znane z wysokiej zawartości olejków eterycznych i działania bakteriobójczego.Dodane do paszy oregano hamuje wytwarzanie metanu przez bakterie żyjące w żwaczu krowy,zmniejszając emisje tego gazu.Dalsze badania prowadzone będą na umieszczonych w specjalnych komorach krowach z przetokami w żwaczu oraz jelicie.Naukowcy sprawdzą także reakcje zwierząt na różne dawki oregano,następnie przetestują metodę na kilku organicznych farmach mlecznych.Cały projekt potrwa cztery lata i ma objąć również badania nad najlepszymi metodami uprawy organicznego oregano i przetwarzania go na suchą paszę lub kiszonkę.Wcześniejsze prace wskazują,że dodatek oregano do paszy może przysłużyć się nie tylko klimatowi,ale także rolnikom i konsumentom.Oregano poprawia bowiem zawartość w mleku kwasów tłuszczowych i jego smak,a uzyskane produkty można by sprzedawać jako„przyjazne dla klimatu”.

Jak to możliwe?Zmienia się klimat zmienią się także czasy przelotów

Zmiany klimatu znacząco wydłużą czas przelotu z Europy do USA,ale skrócą przelot w drugą stronę informuje pismo„Environmental Research Letters”.Jak twierdzą naukowcy z University of Reading,globalne ocieplenie związane z podwojeniem się poziomu dwutlenku węgla w atmosferze przyspieszy o około 15 proc.prądy strumieniowe wiejące z prędkością ponad 90 kilometrów na godzinę,co spowolni samoloty lecące w przeciwnym kierunku(ze wschodu na zachód).Natomiast loty dookoła kuli ziemskiej wyraźnie się wydłużą.Lot z Londynu do Nowego Jorku będzie trwał ponad 7 godzin,za to z Nowego Jorku do Londynu poniżej pięciu godzin i 20 minut.Zmiany te zwiększą zużycie paliwa i emisję dwutlenku węgla,mogą zatem przynieść podwyższenie cen biletów.Zwiększone zużycie paliwa to istotny problem dla środowiska w roku 2012 aż 2 proc.całej zależnej od człowieka emisji dwutlenku węgla przypadało na loty pasażerskie.A liczba lotów wciąż rośnie.Prądy strumieniowe to bardzo silne wiatry wiejące na dużych wysokościach nad południową i północną półkulą.Szczególne znaczenie mają w przypadku najruchliwszego,transatlantyckiego szlaku powietrznego(około 600 lotów dziennie).Linie lotnicze starają się wykorzystać prąd strumieniowy do swoich celów omijając go lub kierując samoloty tak,by zwiększyć prędkość względem powierzchni Ziemi.Siłą napędową prądu strumieniowego jest różnica pomiędzy gorącym regionem tropikalnym a zimnym regionem polarnym.Oprócz silniejszych prądów strumieniowych ocieplenie zwiększy prawdopodobnie siłę i częstość zaburzających lot turbulencji.

Dziesięciokrotnie cieńsza od włosa soczewka!Ma zmienić wiele Naszych przenośnych urządeń

Płaska,ultralekka soczewka dyfrakcyjna może zmienić sposób projektowania aparatów fotograficznych i smartfonów informuje serwis„EurekAlert”.Typowe,wykorzystujące zjawisko załamania światła soczewki skupiające lub rozpraszające wykonuje się ze specjalnych gatunków szkła lub innych przezroczystych materiałów(na przykład kwarcu,fluorytu czy plastiku).Łącząc kilka soczewek o odpowiednio dobranej krzywiźnie i współczynniki załamania można zbudować obiektyw dający wyraźny,pozbawiony zniekształceń obraz.Ma on jednak sporą długość i jest ciężki.Od dawna istnieją niemal płaskie soczewki(soczewki Fresnela),które załamują światło dzięki wytłoczonym w szkle czy plastiku pierścieniom,ale dają obraz niskiej jakości.Ich zastosowanie jest ograniczone(na przykład reflektory,lupy czy elementy wizjerów).Zespół prof.Rajesha Menona z University of Utah College of Engineering opracował nową płaską soczewkę,która tak samo odchyla światło o każdej barwie.Dzięki temu tworzony jest obraz o wysokiej jakości.Dziesięciokrotnie cieńsza od włosa soczewka wykorzystuje zjawisko dyfrakcji światło ugina się dzięki mikroskopijnym strukturom wytworzonym w materiale soczewki.Taka"superachromatyczna”soczewka może powstać z każdego przezroczystego materiału na przykład szkła lub plastiku.Cieńsze od papieru soczewki mogłyby znaleźć zastosowanie w obiektywach aparatów cyfrowych i smartfonów,kamerach dronów i satelitów,medycznych endoskopach a także superlekkich okularach.

Cztery razy więcej nawozów! Tyle trzeba będzie zużyć by wykarmić ludzkość do 2050 r.

Aby zaspokoić przyszłe zapotrzebowanie na pokarm,do 2050 r.ilość fosforowych nawozów mineralnych oraz nawozów organicznych wykorzystywanych na łąkach i pastwiskach na Ziemi musi się zwiększyć czterokrotnie wyliczyli naukowcy w"Nature Communications".Od zaopatrzenia roślin w fosfor zależy szybkość wzrostu roślin wiosną.Rośliny dobrze odżywione fosforem tworzą szybko duży system korzeniowy i lepiej znoszą niedobory wody.Ze względu na znaczenie tego pierwiastka dla produktywności pól uprawnych czy pastwisk jest on dodawany w postaci nawozów mineralnych albo organicznych.Teoretycznie na łąkach,na których pasą się zwierzęta,bogaty nawóz produkowany jest"na miejscu" i obecny w nim fosfor może łatwo przenikać do gleby.Czasami jednak rolnicy zbierają z pastwiska odchody zwierząt i przenoszą na pola uprawne,wykorzystując do użyźniania innych roślin.Jeśli taka łąka nie zostanie dodatkowo zasilona,po pewnym czasie w jej glebie zaczyna fosforu brakować.O ile pierwiastek nie zostanie uzupełniony,produktywność pastwiska poważnie zmaleje,co odbije się na produkcji mleka i mięsa.Pierwszy globalny model budżetu fosforu w glebach pastwisk stworzyli niedawno naukowcy kierowani przez Martina van Ittersuma z Wageningen University w Holandii.W swojej pracy wykorzystali dane FAO(Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa)z lat 1975-2005.W ramach pracy oszacowali przyszłe zapotrzebowania rolnictwa na fosfor(do roku 2050).Stwierdzili,że obecnie na większości pastwisk na świecie budżet fosforu jest ujemny.To znaczy,że rośliny zużywają go więcej,niż jest dostarczane do ziemi.
Aż cztery razy więcej
Aby nie zmniejszyć żyzności gleby i jej produktywności tak,by pozwalała ona zaspokajać szacowane,przyszłe zapotrzebowanie ludzkości na pokarm każdego roku do gleby powinno trafiać cztery razy więcej nawozów mineralnych(w sumie 24 megatony rocznie)piszą autorzy badania.Naukowcy analizowali też sytuację w poszczególnych regionach.Stwierdzili,że największa skala transferu fosforu z łąk i pastwisk na pola uprawne(zbieranie i przenoszenie odchodów zwierząt z pastwisk)ma miejsce w Azji.Kontynent ten odpowiada za 44 proc.globalnego procesu transferu fosforu.Powierzchnia łąk i pastwisk na świecie wynosi 3,3 mld ha.Zajmują one 26 proc.lądu(nieobjętego przez śnieg i lodowce) i są kluczowe dla bezpieczeństwa żywności na Ziemi,stanowiąc miejsca produkcji pokarmu dla trzód:mięsnych,mlecznych czy hodowanych dla wełny albo skór.Od 1970 do 2005 r.powierzchnia pastwisk na świecie wzrosła o ok.4 proc.Przewidując zwiększenie skali hodowli zwierząt gospodarskich naukowcy prognozują,że będzie się z tym wiązać stopniowa degradacja pastwisk:ich nadmierna eksploatacja,erozja gleb,deficyt niezbędnych składników,pojawienie się większej ilości chwastów czy pustynnienie.

Ruch antyszczepionkowy?Tyson:Fakty są jasne.Nie można wybierać,co jest prawdą,a co nie

W Stanach Zjednoczonych to człowiek instytucja i jeden z najpopularniejszych naukowców.Często gości w mediach,znany jest z barwnych przemówień i ciętych ripost.Internauci kochają tworzyć o nim memy.Jest astrofizykiem,był dyrektorem nowojorskiego planetarium,a jego nazwisko nosi planetoida 13123 Tyson.Rozmawiamy z Neilem deGrasse Tysonem.Okazją do rozmowy była promocja programu telewizyjnego"Star Talk",którego naukowiec jest gospodarzem.Talk-show wystartowało w USA w kwietniu 2015 r.ma dotrzeć także do Polski.Neil deGrasse Tyson zaprasza do niego znanych polityków,aktorów,ludzi kultury i zadaje im podstawowe pytanie jaką rolę odgrywa nauka w Twoim życiu?Za każdym razem powstaje z tego ciekawa opowieść jak na przykład świat naukowców wpływa na branżę rozrywkową i odwrotnie.Bo przecież nie jest żadną tajemnicą,że wśród badaczy nie brakuje tych,którzy z wypiekami śledzą seriale i zaczytują się w powieściach,a potem sprawdzają czy opisane tam fenomeny są możliwe.Kultura,popkultura i nauka nieustannie się wzajemnie inspirują.Podobne zależności są w ekonomii i oczywiście polityce.Postanowiliśmy zapytać go o podejście do tego co dziś dzieje się na styku nauki i innych dziedzin życia.Niedawno Tyson wdał się w internetową dyskusję z pewnym raperem,gdy tamten zaczął głosić,że Ziemia jest płaska.Naukowiec zabierał głos w głośnych dyskusjach o GMO i szczepionkach,które w Stanach Zjednoczonych mają ogromne grono przeciwników.
Błażej Grygiel:Dla wielu jest pan także swego rodzaju bohaterem,także dlatego,że zabiera pan głos na ważne i trudne tematy.Obecnie zarówno w USA jak i w Polsce toczą się dyskusje z udziałem naukowców i przedstawicieli środowisk religijnych dotyczące szczepionek,aborcji,farmakologii oraz roli technologii w życiu człowieka.Z jednej strony potrafimy dosięgnąć Marsa,polecieć na Księżyc.Dysponujemy oszałamiającą techniką.Z drugiej strony mierzymy się z takimi zagrożeniami jak terroryzm,są także ludzie,którzy wolą by nauka i technika przestały się rozwijać w takim tempie.Co zrobić z takim zderzeniem wartości?
Neil DeGrasse Tyson:To dość obszerne pytanie,odpowiedź rozłożę na trzy części.Z jednej strony robię coś,co nie jest do końca nauczaniem.Do tego trzeba by było innego otoczenia,warunków.Staram się za to zaznajamiać ludzi z nauką,by sami wiedzieli jak zadawać pytania,rozumieli jak można myśleć o problemach,gromadzić informacje.Dla mnie najważniejszą rzeczą jest to by ludzie stali się naukowo świadomi.
Rozumiejąc przeprowadzone badania mogliby spokojnie przyznać:
“Nie mogę się kłócić z rolą szczepionek w utrzymywaniu zdrowia ludzi i posądzać ich o bycie przyczyną autyzmu,bo są na to wyniki przeprowadzonych eksperymentów.”
Nie można sobie dowolnie wybierać tego,co jest prawdą,a co nie.Znając naukę i mając świadomość jej dokonań,pozostaje raczej na stanowisku przeciwnym.Znajomość nauki uodpornia na tego typu myślenie.Jeśli chodzi o spór o aborcję,to obszar,gdzie opuszczamy świat nauki i wchodzimy w świat etyki i filozofii.To zatem jest inne zagadnienie.Odnosząc się do zmian klimatycznych.Jak zapewne czytałeś,mamy osoby w Organizacji Narodów Zjednoczonych,które nie dopuszczają tego do siebie.Znowu to wybieranie argumentów i danych tak,by pasowały do ich koncepcji.My w ten sposób nie działamy.Natomiast jeśli chodzi o ludzi odrzucających technologię.Ci,którzy to robią najczęściej powodowani są strachem,a jednocześnie sami korzystają z jej zdobyczy.Założę się,że masz telefon komórkowy.
Jak najbardziej.
Telefon ma GPS,który używa technologii satelitarnej.Mogę się założyć,że wspomniani ludzie używają jej jednocześnie wmawiając Nam,że nie lubią postępu technicznego.To dość częsta doza hipokryzji,choć najczęściej ludzie nie zdają sobie z niej sprawy.Trzeba im to dopiero pokazać.W jednej ze swoich książek napisałem rozdział,gdzie wyobrażałem sobie co było gdyby zabierać ludziom po kolei zdobycze techniki.Oto konkrenty przykład:“ Nie chcę lecieć w kosmos.Do czego jest mi on w ogóle potrzebny?”W ciągu jednej nocy wyeliminujmy wszystko co ma jakikolwiek związek z podbojem kosmosu.Następnego ranka obudzisz się pozbawiony wielu rzeczy i dopiero wtedy zdasz sobie sprawę jak bardzo jest to ważne.Tak naprawdę najwięcej zależy właśnie od nauczenia ludzi tego czym tak naprawdę jest nauka i jak działa.Odnosząc się do religii,jeśli Twoja religia mówi,że świat fizyczny jest nieprawdziwy,to jest to po prostu nieprawda.Oczywiście nikt nie zabrania wiary w to,każdy powinien mieć swobodę wiary,nawet jeśli obiektywnie nie zgadza się ze stanem faktycznym.Inna sprawa,gdy ludzie odrzucający naukę,oraz to co ona wyjaśnia,podejmują ważne decyzje oraz zajmują stanowiska związane z takim właśnie zagadnieniem.Tak więc jeśli jesteś pewien,po lekturze tekstu z danej księgi,że wszechświat powstał w sześć dni to może jednak nie jesteś odpowiednią osobą do zasiadania konkretnie w komisji do spraw nauki w parlamencie.Powinieneś raczej zasiadać w innych,bo w takim wypadku osąd powinien być zbudowany na podstawie obiektywnych faktów,a nie osobistych prawd i filozofii zdefiniowanych przez konkretne sympatie religijne.
Często nawiązuje Pan do znanych filmów i książek science fiction,na przykład serii“Star Trek”.Czy istnieje możliwość polecenia poza ostateczne granice kosmosu?
Nawet na horyzoncie marzeń nie istnieje cokolwiek co pozwoliłoby Nam przebyć całą galaktykę podczas przerwy na reklamy,jak robią to bohaterowie serialu"Star Trek".Tam można rozpędzić się do dowolnej prędkości nadświetlnej.Mogą przelecieć galaktykę i dolecieć wciąż będąc w tym samym wieku.Nawet jeśli zbliżylibyśmy się do prędkości światła to dotarlibyśmy zaledwie do 10,może 20 najbliższych gwiazd.A jest to zaledwie malutki skrawek przestrzeni całej galaktyki.Jej promień to około 100 tysięcy lat świetlnych.Tak więc jeśli wyruszysz z prędkością światła w poprzek niej,a później wrócisz,okarze się,że na Ziemi wszyscy już dawno o Tobie zapomnieli.Przetrwałbyś,ponieważ dla Ciebie czas biegłby znacznie wolniej niż dla innych,ale dla pozostałej części ludzkości byłaby to po prostu podróż bez znaczenia.Tak więc raczej w możliwej do przewidzenia przyszłości takich podróży nie będzie.

Dźwięki dobre na potencję?Viagra ma soniczną konkurencję

Terapia falami dźwiękowymi może pomóc w przypadku zaburzeń erekcji informuje„New Scientist”.Wyniki kilku badań dotyczących terapii prezentowano w tym miesiącu na zjeździe Europejskiego Towarzystwa Medycyny Seksualnej w Madrycie.Sildenafil(Viagra)oraz podobne preparaty zwiększają dopływ krwi do członka,jednak stosujący je mężczyźni muszą wcześniej planować swoją aktywność seksualną.Mogą również wystąpić skutki uboczne bóle i zawroty głowy,uczucie zatkanego nosa i nagłej utraty słuchu.Działającą na dłuższą metę alternatywą może być pozaustrojowa terapia falą uderzeniową(ESWT).Wyniki kilku dotyczących jej badań prezentowano na zjeździe Europejskiego Towarzystwa Medycyny Seksualnej w Madrycie.W jednym z badań wzięło udział 112 mężczyzn z zaburzeniami erekcji.Połowa z nich otrzymała pięć cotygodniowych dawek fal dźwiękowych o niskiej intensywności skierowanych do sześciu miejsc wzdłuż penisa.U drugiej połowy zastosowano placebo.Na początku badania żaden z uczestników nie był zdolny do penetracji bez stosowania leków.Pod koniec 57 procent leczonych mężczyzn twierdziło,że są zdolni do stosunku.Natomiast w grupie przyjmującej placebo tylko 9 proc.Zabieg wydaje się zwiększać dopływ krwi do penisa poprzez pobudzanie tworzenia nowych naczyń krwionośnych,co może oznaczać,że jego efekty będą długotrwałe.Inne badania wykazały,że ESWT daje pozytywne wyniki i poprawia erekcję także u mężczyzn,którzy nie reagują na tradycyjne leki.Mało prawdopodobne,aby zabieg powodował jakieś szkody,ponieważ chodzi o niskoenergetyczne fale.Chociaż ESWT oferują już kliniki z wielu krajów świata,Trinity Bivalacqua z Johns Hopkins University and Hospital w Baltimore twierdzi,że nie zastosowałby jej u swoich pacjentów,ponieważ najpierw trzeba opracować odpowiednie protokoły leczenia.

Ptaki nauczą Nas walki z grzybicą!Jeśli tylko poznamy sekret ich odporności

Ptaki przenoszą groźne grzyby Cryptococcus neoformans,ale same nie chorują,co daje nadzieję na opracowanie nowych metod leczenia ludzi informuje pismo„Scientific Reports”.Cryptococcus neoformans często występuje w ptasich odchodach.Wdychanie zawierającego je pyłu może spowodować śmiertelnie groźną infekcję(kryptokokozę,zwaną także torulozą)u osób z osłabionym układem odpornościowym.Dotyczy to w szczególności zakażonych wirusem HIV czy leczonych onkologicznie.Grzyb atakuje zwłaszcza płuca i centralny układ nerwowy,co każdego roku powoduje śmierć setek tysięcy ludzi.W ramach międzynarodowego projektu dotyczącego walki z kryptokokozą naukowcy z University of Sheffield oraz University of Birmingham chcieli wyjaśnić,dlaczego przenoszące groźny grzyb ptaki same nie chorują.Jak się okazało,Cryptococcus neoformans może powoli rosnąć w układzie pokarmowym ptaka,jeśli jednak próbuje wniknąć do organizmu,system immunologiczny szybko go niszczy mimo polisacharydowej otoczki ochronnej i chroniącej przed wolnymi rodnikami melaniny.Odporność ptaków ma związek z wyższą temperaturą ich ciała,ale przede wszystkim aktywnością ich białych krwinek makrofagów,które blokują inwazję grzyba.Poznanie mechanizmu ich działania mogłoby doprowadzić do opracowania sposobów uodpornienia ludzi na kryptokokozę.

Człowiek z drukarki?Już możemy drukować przeszczepy

Udoskonalona biodrukarka 3D ma tworzyć tkanki na tyle stabilne,by nadawały się do przeszczepu informuje„Nature Biotechnology”.Biodrukarki 3D to drukarki tworzące sztuczne tkanki z żywych komórek,wyrzucanych przez dysze.Teoretycznie można w ten sposób uzyskać dowolne tkanki czy narządy,jednak w praktyce powstające tkanki są zbyt delikatne,by nadawały się na przeszczep.Ponadto brak naczyń krwionośnych ogranicza grubość takiej struktury do 200 mikrometrów(tysięcznych części milimetra)na taką odległość możliwa jest dyfuzja składników pokarmowych i tlenu do tkanek.Być może rozwiązanie przyniesie opracowywany od 10 lat zintegrowany system druku tkanek i narządów(ITOP).Anthony Atala i jego koledzy z Wake Forest School of Medicine w Winston-Salem(USA)poradzili sobie z problemem stabilności strukturalnej drukując jednocześnie komórkami i biodegradowalnym polimerem,który nadaje powstającej strukturze wystarczającą wytrzymałość na czas potrzebny do osiągnięcia funkcjonalnej dojrzałości.Ponadto podczas druku komórki zawieszone są w żelowym„atramencie”.Aby umożliwić komórkom odżywianie i oddychanie,w całym powstającym przeszczepie zaprojektowano odpowiednie mikro kanały doprowadzające krew.Naukowcy opracowali także procedury pozwalające dostosować kształt wydruku do potrzeb danego pacjenta.Trójwymiarowy model brakujących tkanek tworzony jest w oparciu o wyniki badań obrazowych,po czym wykorzystywany do sterowania dyszami drukarki,które dostarczają komórki we właściwe miejsca tworząc żądany obiekt.Podczas eksperymentów z nowym urządzeniem naukowcy wydrukowali kość(fragment ludzkiej szczęki),chrząstkę uszną oraz mięsień szkieletowy korzystając z komórek ludzkich,króliczych,szczurzych oraz mysich.Wszczepione zwierzętom tkanki przyjęły się i powstała w nich sieć naczyń krwionośnych.Aby wykorzystać metodę w warunkach klinicznych,niezbędne będą dalsze udoskonalenia,na przykład zwiększenie różnorodności typów komórek w tkankowym wydruku.Najlepszym materiałem na przeszczep byłyby komórki pochodzące od pacjenta.
 

Ma 200000 przypadków do analizy!Sztuczna inteligencja szuka sposobu na pokonanie raka

Analizując notatki tysięcy lekarzy,sztuczna inteligencja może znajdować ukryte podobieństwa pomiędzy poszczególnymi przypadkami chorób nowotworowych informuje„New Scientist”.Zespół Gunnara Raetscha z Memorial Sloan Kettering Cancer Center w Nowym Jorku szkoli opracowany przez siebie algorytm sztucznej inteligencji,aby znaleźć podobieństwa między przypadkami,których lekarze mogą nie dostrzec.Oprogramowanie przeanalizowało 100 milionów zdań zaczerpniętych z notatek klinicznych dotyczących 200000 chorych na raka(z danych usunięto treści wskazujące na tożsamość pacjentów).Program posortował miliony zdań dotyczących objawów,historii choroby i obserwacji dokonanych przez lekarzy do 10000 powiązanych ze sobą klastrów.Każdy klaster reprezentował obserwacje znalezione w kilku rejestrach medycznych.Na przykład lekarskie notatki polecające konkretny przebieg leczenia lub wskazujące na godny uwagi objaw.Następnie mapowano połączenia między klastrami,pokazując relacje między różnymi obserwacjami lub kuracjami.Druga praca,oparta na badaniach Raetscha porównuje klastry z rejestrami 2000 osób z różnymi rodzajami nowotworów.Na przykład w aktach pacjentów z podobnymi wynikami badań genetycznych mogą występować tego samego rodzaju notatki.Autorzy mają nadzieję,że znalezione zależności zainspirują naukowców do podjęcia badań.Na przykład na podstawie informacji genetycznej można wysunąć nowe hipotezy i przetestować je.Sztuczna inteligencja okazuje się przydatna w wielu zastosowaniach medycznych.Komputery są np.szkolone w diagnozowaniu na podstawie zdjęć rentgenowskich i wyników badania MRI,a system wprowadzony w szpitalach Chicago nauczył się przewidywać u pacjentów mający wkrótce nastąpić zawał serca.„Umysł ludzki jest ograniczony,dlatego trzeba użyć statystyki i informatyki"powiedział Raetsch.
 

Nie uwierzycie do czego przydadzą się odcięte gałęzie!Mogą konkurować z węglem

Gałęzie obcinane z drzew owocowych opłaca się wykorzystywać jako biopaliwo.To znaczy,że sadownicy mogą zarabiać nie tylko na owocach,ale i odpadach,które zwykle stanowią problem wynika z badań prowadzonych w ramach projektu Europruning.Z polskich sadów można co roku pozyskać do 1 mln ton paliwa w postaci drewna wynika z oszacowania dr inż.Arkadiusza Dyjakona z Instytutu Inżynierii Rolniczej na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu(UPWr).Chodzi o gałęzie,które pozostają po tzw.prześwietleniach czy wiosennych przycinkach,wykonywanych w ramach pielęgnacji drzew,usuwania chorych gałęzi,robienia miejsca dla nowych.Takie gałęzie są zwykle traktowane jako odpad sadownicy często usuwają je z sadu i spalają na pryzmie."To marnowanie energii"ocenia ekspert z UPWr.Czasami gałęzie są rozdrabniane i zostawiane w sadzie,jako dodatkowe źródło związków mineralnych.Jeśli jednak pochodzą z drzew zaatakowanych przez choroby,ich obecność w sadzie może sprzyjać powrotowi do gleby chorobotwórczych grzybów albo bakterii,co prowadzi do obniżenia zbiorów owoców i ich jakości mówi dr Dyjakon.
Co zrobić z tonami gałęzi?
Zdaniem ekspertów o wiele lepszym pomysłem jest wykorzystanie takich gałęzi jako biopaliwo.Opłacalność rozwiązania oceniana jest w ramach projektu Europruning,realizowanego w 7 Programie Ramowym Komisji Europejskiej.W projekcie,którego koordynatorem jest hiszpański instytut badawczy CIRCE(Centro de Investigacion de Recursos y Consumos Energeticos),uczestniczą instytucje z siedmiu krajów Europy.Z Polski są to UPWr i Przemysłowy Instytut Maszyn Rolniczych w Poznaniu.W ramach projektu wykazano,że takie biopaliwo jest wartościowo bardzo zbliżone do litego drewna."Z 1,5 tony biomasy mamy energii tyle,co z tony węgla.To duży potencjał,którego nie można marnować"podkreśla dr Dyjakon.Jak szacuje,z każdego hektara sadu można pozyskać średnio ok.3,5 tony gałęzi z przycinek,co oznacza ok.2 ton suchej masy organicznej.Ilość pozyskiwanej biomasy w danym sadzie zależy m.in.od wieku sadu,odmiany jabłoni,liczby nasadzeń,sposobu prowadzenia sadu;tego,czy sad jest tradycyjny,czy intensywny.Sady w Polsce,wśród których dominują jabłoniowe,obejmują również śliwy,brzoskwinie,czereśnie,wiśnie i in.zajmują łącznie powierzchnię ponad 350 tys.ha.Według naukowca z UPWr w skali całego kraju tylko i wyłącznie z przycinek można uzyskać co roku do miliona ton świeżej masy gałęzi.
I tak trzeba to zebrać
Dodatkowo należy uwzględnić materiał pozyskany przy okazji wymiany nasadzeń w sadach.W zależności od cyklu prowadzenia,co 10-30 lat następuje całkowita wymiana drzew.Sadownicy wyrywają wszystko z korzeniami i robią nowe nasadzenie.Jeśli masę tego drewna podzielić przez okres eksploatacji danego sadu okazuje się,że z każdego hektara zyskujemy rocznie dodatkowo ok.1,5 tony biomasy.To daje średnio 5 ton masy świeżej z hektara,czyli ok.3-3,5 tony masy suchej szacuje naukowiec z UPWr."Warto podkreślić,że sadownik i tak musi to zebrać.Jednak dotychczas nie miał często z tego dodatkowych,wymiernych korzyści finansowych"zauważa.Jednym z efektów projektu Europruning jest prototyp maszyny do"paczkowania"ściętych gałęzi w baloty duże wałki podobne,jak te,w które pakuje się słomę.Maszynę opracował Przemysłowy Instytut Maszyn Rolniczych w Poznaniu we współpracy z UPWr,modernizując maszynę do słomy.Baloty z gałęzi można wykorzystać w kotłach większych niż domowe.Ich odbiorcami mogą być lokalne kotłownie,szkoły,urzędy czy małe osiedla o niskiej zabudowie,posiadające własną instalację cieplną.W ramach projektu powstała też technologia zaproponowana przez partnera z Włoch(Instytut badawczy CRA-ING),która pozwala za jednym przejazdem w sadzie zebrać i przetworzyć gałęzie do postaci zrębków do wykorzystania z kolei w kotłach z automatycznym podawaniem paliwa,np.w domach jednorodzinnych."Z rozpoznania przeprowadzonego na rynku sadowniczym wynika,że tylko jeden sadownik w Polsce profesjonalnie i z zastosowaniem maszyny balotującej,zbiera i sprzedaje gałęzie do lokalnej ciepłowni.Zainwestowane pieniądze w taką technologię wykorzystania gałęzi ze ścinek drzew owocowych powinny się zwrócić po około 4-5 latach,to bardzo dobry wynik"mówi dr Dyjakon."Szkoda,że zainteresowanie takim sposobem zagospodarowania biomasy sadowniczej nie jest jeszcze duże.To tani surowiec energetyczny.Wystarczyłoby,żeby lokalnie sadownicy i odbiorca(ciepłownia)się porozumieli,a korzyści środowiskowe,ekonomiczne i społeczne są oczywiste".
Czy to jest rzeczywiście opłacalne?
Należy jednak podkreślić,że opłacalność wykorzystania biomasy z sadów,jako paliwa,zależy w dużej mierze od lokalnego rynku.Trzeba zawsze przeprowadzić tzw.studium przypadku."Na pewno nie opłaca się wozić biomasy na dalsze odległości,powyżej 50-100 km od miejsca jej pochodzenia.Chociaż ostatecznie o wszystkim i tak decyduje rynek energetyczny i ceny paliw.Na wstępie trzeba jednak przeprowadzić analizę:oszacować swój potencjał pod kątem ilości możliwej do pozyskania biomasy sadowniczej.Po drugie sprawdzić,czy na rynku lokalnym jest potencjalny odbiorca kotłownia,która może być zasilana balotami albo zrębkami.Dopiero wtedy można rozważać kupno maszyny,przygotowanie biznesplanu czy poszukiwanie partnerów(innych sadowników dla zwiększenia potencjału i obniżenia kosztów inwestycyjnych)by wspólnie kupić maszynę"opowiada dr Dyjakon.

To bardzo dziwne,ale prawdziwe!Grzyby żyjące w kozich żołądkach mogą pomóc produkować biopaliwa

Żyjące w przewodzie pokarmowym kóz,owiec,a nawet słoni grzyby mogą pomóc w wytwarzaniu tańszych biopaliw informuje„Science”.Legendarna zdolność kóz i owiec do żywienia się gałęziami,gazetami czy skarpetkami ma związek z obecnymi w ich przewodzie pokarmowym grzybami.Grzyby te wytwarzają enzymy zdolne do trawienia różnorodnych materiałów pochodzenia roślinnego.Obrońcy środowiska od dawna krytykowali obecną generację biopaliw wytwarzanych z roślin uprawnych takich jak kukurydza,ponieważ wymagają one rozległych terenów pod uprawę,co powoduje wzrost cen żywności i uderza w najbiedniejszych.Jednocześnie nie istnieją skuteczne metody zagospodarowania ogromnych ilości organicznych odpadów.W przypadku materiałów takich,jak wióry i trawa główną przeszkodą jest mocna ściana komórkowa zbudowana z cząsteczek celulozy.Aby przemysłowo rozłożyć celulozę na cukry proste,potrzebna jest wysoka temperatura oraz stosowanie chemikaliów.To postępowanie kosztowne i skomplikowane.Naukowcy z University of California w Santa Barbara oraz Harper Adams University(Wielka Brytania)postanowili zatem skorzystać z drobnoustrojów zamieszkujących przewód pokarmowy kóz,owiec i koni.W tym celu zabrano próbki świeżego kału z zoo i stajni.Udało się wyizolować trzy gatunki rozkładających celulozę grzybów,które wydzielają setki enzymów trawiące różnego rodzaju roślinne odpady.Enzymy te okazały się skuteczniejsze w trawieniu drewna od najlepszych udoskonalonych genetycznie enzymów wykorzystywanych dotąd w przemyśle biopaliw.Gdy zaś zamiast drewna grzybom zapewniono dopływ cukrów,okazały się wyjątkowo elastyczne i szybko zaczęły wytwarzać inne enzymy.

Odkręcili ślimakowi muszlę!Czy można tak"odkręcić"człowieka?To kwestia jednego genu

Ciało ludzkie zewnętrznie jest raczej symetryczne,jednak wewnątrz Nasze narządy porozkładane są po obu stronach w sposób nierównomierny,ale zawsze podobny.Z czego to wynika?Dlaczego raz na jakiś czas rodzą się ludzie,których układ wewnętrzny jest odwrócony?Odpowiedź tkwi w genie wykrytym u...ślimaka.Odkryty u ślimaków gen,który decyduje,czy muszla skręca się w prawą czy w lewą stronę,może także wpływać na symetrię budowy ciała człowieka informuje pismo”Current Biology”.Odkrycia genu dokonał międzynarodowy zespół pod kierownictwem doktora Angusa Davisona z University of Nottingham(Wielka Brytania).Podczas badań wykorzystano najnowsze metody sekwencjonowania i analizy komputerowej.
Formina tworzy Nasz plan
O ile zewnętrznie Nasze ciało jest z grubsza symetryczne(choć np.prawa połowa twarzy nie jest idealnym odbiciem lewej),to narządy wewnętrzne takie,jak wątroba,śledziona,żołądek czy jelito są położone asymetrycznie.Czasami układ ten ulega częściowemu lub całkowitemu odwróceniu zdarzają się więc osoby,u których większa część serca leży po stronie prawej,za to wątroba po lewej.Davison i jego koledzy zidentyfikowali u ślimaków gen decydujący o kierunku,w jakim skręcają się zwoje ich muszli.Gen koduje białko o nazwie formina,zaangażowane w tworzenie komórkowego rusztowania.Nieprawidłowa budowa forminy spowodowana przez zamianę pojedynczej zasady w genie sprawia,że cały ślimak staje się lustrzanym odbiciem innych okazów tego samego gatunku.Okazało się również,że ten sam gen wpływa na położenie narządów wewnętrznych u żab,a co za tym idzie także innych kręgowców,w tym człowieka.Mapując aktywność genu,naukowcy ustalili,że zaczyna on działać już na etapie dwukomórkowego zarodka.Podanie leku blokującego aktywność forminy prowadziło do pojawienia się zaburzeń rozwojowych w przypadku ślimaków były to osobniki z„lewą”muszlą.

Pierwszy szympans żył milion lat temu!A człowiek?Jest znacznie młodszy

Ostatni wspólny męski praprzodek wszystkich szympansów żył milion lat temu dowodzą najnowsze badania genetyczne opublikowane na łamach„Genome Research”.Ostatni wspólny przodek szympansów,nazywany„Adamem”,żył ok.miliona lat temu ustalono na podstawie badań genetycznych.Przeprowadził je zespół pod kierunkiem naukowców z University of Leicester(W.Brytania).Badacze zsekwencjonowali część DNA z chromosomu Y,przekazywanego po linii męskiej, z ojca na syna.Zakres dotyczył nie tylko szympansów,ale również bono bo,goryli i orangutanów.Analizowano również tzw.mitochondrialne DNA,przekazywane wyłącznie po linii żeńskiej,z matki na córkę.Pozwoliło to stworzenie drzew genealogicznych gatunków i porównywania ich ze sobą.Na podstawie analiz porównawczych naukowcy oszacowali czas,kiedy żył przodek szympansów.„Przodek drzewa rodzinnego w obrębie męskiego chromosomu Y nazywany jest czasami Y-chromosomalnym Adamem”wyjaśnia dr Pille Hallast z University of Leicester.Jak dodaje,naukowcy mogą porównać,kiedy żyli owi„Adamowie”w przypadku poszczególnych gatunków.
A co z ludźmi?
Ludzki Adam żył ok.200 tys.lat temu,natomiast Adam-goryl ok.100 tys.lat temu.W przypadku goryli wiek zaledwie 100 tys.lat świadczy o tym,że rozmnażanie się było zastrzeżone w grupie dla dominującego samca alfa.W przypadku zaś szympansów odległy wiek miliona lat jest dowodem na odmienny wzorzec braku takich ograniczeń.Jak dodaje kierownik projektu,prof.Mark Jobling z University of Leicester może to świadczyć,że również ludzie w długim okresie swoich dziejów żyli w systemach poligamicznych,gdzie ograniczona grupa mężczyzn miała dostęp do większości kobiet.

Boicie się go?My też,ale może Nam pomóc.Chodzi o jad

Jad straszliwego pająka może być lekarstwem?Jak pokazały badania to jest możliwe.Zawiera on substancje o działaniu przeciwbólowym ogłoszono podczas 60 dorocznego zjazdu Biophysical Society w Los Angeles.Jadowite zwierzęta,na przykład węże,pająki i ślimaki,wytwarzają koktajle toksycznych substancji.Jak wykazali australijscy naukowcy z University of Queensland w Brisbane,jad pająka Thrixopelma pruriens zawiera peptyd ProTx-II,który wiąże się z błoną komórkową komórek nerwowych i blokuje receptor bólowy NAV1.7,odpowiedzialny za odczuwanie bólu.Potencjalnie substancja ta może stać się środkiem przeciwbólowym.Aby poznać trójwymiarową strukturę peptydu,badacze posłużyli się metodą spektroskopii rezonansu magnetycznego(NMR),natomiast metody fluorescencyjne oraz powierzchniowy rezonans plazmonowy pozwoliły poznać lepiej interakcje pomiędzy peptydem a błoną komórkową.Okazało się,że dzięki działaniu błony komórkowej zwiększa się koncentracja ProTx-II w okolicy receptorów.Przewlekłe bóle to problem dotyczący milionów ludzi.Obecnie dostępne terapie mają często ograniczoną skuteczność,istotne skutki uboczne(na przykład senność) i mogą być bardzo uzależniające.Nowe,bardziej selektywne środki przeciwbólowe mogłyby poprawić sytuację cierpiących osób.Badania nad jadem pająka pozwoliły lepiej poznać działanie receptorów odpowiedzialnych za ból,co powinno pozwolić na opracowanie odpowiednich leków.

Archeolog:"W Egipcie jest jeszcze badań na tysiąc lat!"Pustynia kryje kolejne skarby

Egipt jest jeszcze pełen tajemnic.Według profesora Karola Myśliwca,który od 20 lat prowadzi tam badania,egiptolodzy mają i będą mieli pełne ręce roboty.W Krakowie właśnie otwarto wystawę dokumentującą jego pracę.

17 lut 2018

Winny jest człowiek!Co się stało z lasami Madagaskaru 1000 lat temu?

Tysiąc lat temu spora część lasów na Madagaskarze zniknęła.Zmiana była na tyle duża,że wpłynęła na całą faunę i florę tej wyspy.Co się stało?Badania pokazują,że sprawcą był człowiek.

Jak on to robi?Rozwija prędkość 0,5 metra na sekundę.Superszybki chrząszcz

Wykorzystując skrzydła i napięcie powierzchniowe,chrząszcz Galerucella nymphaeae porusza się po wodzie tak szybko,że nie widać go gołym okiem informuje„Journal of Experimental Biology”.Spotykany także w Polsce chrząszcz szarynka grzybieniówka(Galerucella nymphaeae)żeruje na pływających liściach rosnącego na stawach grzybienia białego i grążela żółtego.Potrafi nagle„zniknąć”z powierzchni wody,poruszając się po niej z prędkością 0,5 metra na sekundę,co proporcjonalnie odpowiada człowiekowi pędzącemu 500 kilometrów na godzinę na nartach wodnych.Manu Prakash ze Stanford University filmował zachowanie chrząszcza przy użyciu superszybkiej kamery.Pierwsze próby przeprowadził we własnej kuchni na talerzu(mającym wielkość w sam raz odpowiednią do filmowania).Później pracował już w laboratorium,z pomocą stażystów.Jak się okazało,chrząszcz osiąga zawrotną prędkość dzięki skrzydłom,nie tracąc jednak kontaktu z powierzchnią wody,ponieważ przytrzymuje go siła napięcia powierzchniowego.Wbrew pozorom nie sunie jednak po gładkiej tafli wytwarzane przez jego własny ruch drobne fale sprawiają,że może się czuć jak w kolejce górskiej.Szarynki w skomplikowany sposób przygotowują się do„lotu"unoszą środkowa parę odnóży,by nie przeszkadzała ruchom skrzydeł,stają na czubkach pozostałych czterech,podnoszą pokrywy skrzydeł,machają nimi kilka razy aby się rozwinęły,po czym zaczynają trzepotać z częstotliwością 115 uderzeń na sekundę,zataczając końcami skrzydeł charakterystyczne ósemki.
 

Gdzie się kryją śląskie mamuty?Niedługo ruszą odwierty

W miejscach,gdzie w ostatnich miesiącach przypadkowi znalazcy natrafili na szczątki mamutów zostaną przeprowadzone odwierty oraz sondażowe badania poinformował w 2016 r.dyrektor Muzeum w Wodzisławiu Śląskim.W sierpniu 2015 roku dobrze zachowany cios mamuta o ok.110 cm rozpiętości wystawał z dna stawu,w którym z powodu suszy spadł poziom wody.Zauważyła go przechodząca w pobliżu nastolatka.Staw znajduje się w dolinie rzecznej, tzw.starorzeczu,w pobliżu są też torfowiska.Niedaleko tego miejsca odkrytych zostało przed laty również kilka stanowisk paleolitycznych.O kolejnym znalezisku Muzeum w Wodzisławiu Śląskim poinformowało w lutym 2016 r.Tym razem przypadkowy znalazca odkrył cios oraz ząb mamuta.Jak informował wówczas dyrektor muzeum Sławomir Kulpa,w osuszonym stawie na terenie cementowni położonej na pograniczu Wodzisławia Śląskiego i Syryni odkryto również kilka innych szczątków.Obecnie nie można określić ich pochodzenia,dlatego zostaną zbadane m.in.przez paleontologów,którzy stwierdzą czy należały one do mamutów czy też innych ssaków.Drugie znalezisko również zostało przekazane wodzisławskiemu muzeum.Znalazły się wśród nich m.in.zachowany w dobrym stanie ok.40-centymetrowy ząb należący do dorosłego osobnika oraz cios mamuta o rozpiętości ok.70 cm.Zdaniem Kulpy cios mógł należeć do młodego osobnika.Oba stawy,w których dokonano przypadkowych odkryć są oddalone od siebie zaledwie o 1,5 km."Jeszcze w tym roku planujemy wykonanie odwiertów oraz przeprowadzenie sondażowych badań w tych dwóch miejscach.Musimy sprawdzić,czy na tym terenie nie zalega więcej kości mamutów.Teren nie będzie łatwy do zbadania,bo są to głównie torfowiska,bagna i obszary zalewowe"powiedział PAP w czwartek Kulpa.Muzeum w Wodzisławiu Śląskim ma w swoich zbiorach różnorodne paleolityczne narzędzia wykonane z krzemienia,które znalezione zostały m.in.na okolicznych wzniesieniach.Kulpa podejrzewa, że te odkrycia mogą potwierdzać przypuszczenia, iż w epoce lodowcowej żyła tutaj większa populacja mamutów."Rzuca to również nowe światło na liczne ślady obecności współczesnych mamutom ludzi,co będzie jeszcze przedmiotem analizy"mówił w lutym Kulpa.Mamuty miały do 4 m wysokości i ważyły do 10 ton.Były dość powszechne na stepach Europy i Azji,potem również w Ameryce Północnej.Gatunek przetrwał do końca plejstocenu.W Europie wymarł ok.13 tys.lat temu,na Syberii prawdopodobnie ok.10 tys.lat temu,a w Ameryce Północnej nie wcześniej niż 10,5 tys.lat temu.Był jednym z najczęściej przedstawianych zwierząt w sztuce naskalnej.

Ten robot leczy sprawniej i taniej niż ludzie własnymi rękoma.Pracuje we Wrocławiu

Operacje robotem chirurgicznym da Vinci zmniejszają koszty leczenia pacjenta.Sprawiają,że chory szybciej odzyskuje sprawność i powraca do normalnego życia ocenia prof.Wojciech Witkiewicz,prezes Polskiego Towarzystwa Chirurgii Robotowej.Pierwszy w Polsce i jedyny jak dotąd robot chirurgiczny da Vinci znajduje się w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym we Wrocławiu i od 2010 r.wykonano na nim 207 operacji z zakresu chirurgii ogólnej,urologii,ginekologii i laryngologii.Dyrektor szpitala prof.Wojciech Witkiewicz,który jest prezesem Polskiego Towarzystwa Chirurgii Robotowej,w rozmowie z PAP podkreślił,że spotkanie specjalistów w tym zakresie służy przede wszystkim wymianie doświadczeń,ale również popularyzacji tej metody chirurgicznej.„Po wykonaniu kilkudziesięciu operacji tą metodą w Naszym szpitalu zwróciliśmy się o opinię do Agencji Oceny Technologii Medycznych,która uznała,że robot chirurgiczny w Polsce może być stosowany do badań naukowych,ale te zabiegi nie są w koszyku świadczeń gwarantowanych.Z tego powodu producent wstrzymał sprzedaż tych urządzeń do Naszego kraju”mówi prof.Wojciech Witkiewicz,dyrektor szpitala i prezes Polskiego Towarzystwa Chirurgii Robotowej.Dodaje,że w najbliższym czasie ponownie zwróci się o opinię,ponieważ„trzeba robić wszystko,by technologicznie doganiać czołowe kraje w chirurgii,bo Polska wciąż jest krajem na dorobku”.
Więcej robotów u sąsiadów
Profesor opowiada,że w USA jest ponad dwa tysiące takich urządzeń,w krajach zachodnioeuropejskich pracuje po kilkadziesiąt robotów,ale już np.w Czechach,Bułgarii czy Rumunii szpitale mają do dyspozycji po dziewięć robotów da Vinci.„Operacje robotem da Vinci zmniejszają koszty leczenia pacjenta.Sprawiają,że chory szybciej odzyskuje sprawność i powraca do normalnego życia.Jest o połowę krócej hospitalizowany,nieiwazyjny zabieg nie doprowadza do powikłań.I chociaż sama procedura zabiegu jest droższa,to w sumie koszty całego leczenia są mniejsze”ocenił prof.Witkiewicz.Dyrektor wrocławskiego szpitala podkreślił,że od 2010 r.w tej placówce przeprowadzono 207 operacji robotem chirurgicznym,a dzięki pozyskanym grantom medycznym przeszkolono również 19 chirurgów do pracy na tym urządzeniu.„Zaczynali od szkoleń za granicą.Potem mogliśmy to robić także już u siebie,zapraszając specjalistów do pracy na Naszym robocie.Obecnie szkolimy już chirurgów w okresie rezydentury.Nie możemy sobie pozwolić,by pozostać w tyle,bo i tak jesteśmy już opóźnieni we wprowadzaniu tej metody”podsumował prezes Polskiego Towarzystwa Chirurgii Robotowej.We Wrocławiu w marcu 2016 r.odbył się II Międzynarodowy Kongres Polskiego Towarzystwa Chirurgii Robotowej oraz I Polsko-Włoskie Sympozjum Chirurgii Robotowej w Onkologii.Uczestniczyło w nim kilkudziesięciu chirurgów z całej Europy i USA oraz lekarze z Polski.

Nowe skarby w Anglii. Najpierw amator znalazł srebrny artefakt,potem archeolodzy odsłonili pozostałości osady

Archeolodzy odkryli we wschodniej Anglii pozostałości anglosaskiej osady sprzed ok.1300 lat informuje serwis internetowy The Guardian.Odkrycia dokonano podczas wykopalisk na stanowisku w wiosce Little Carlton koło miasta Louth,w dystrykcie East Lindsey w hrabstwie Lincolnshire.Archeolodzy z Uniwersytetu w Sheffield,badający miejsce wskazane przez poszukiwacza-amatora,który odkrył wykrywaczem metali na miejscowym polu srebrny artefakt z VIII wieku,odsłonili pozostałości anglosaskiej osady z tego okresu.Naukowcy odkryli dużą ilość artefaktów,w tym 20 srebrnych rysików do pisania,ok.300 agrafek i liczne monety z okresu VII-VIII wiek,a także niezwykłą ołowianą tabliczkę z wyrytym żeńskim anglosaskim imieniem„Cudberg”.Jak poinformował dr Hugh Willmott z Uniwersytetu w Sheffield,na stanowisku odkryto też dużą ilość naczyń ceramicznych oraz pocięte zwierzęce kości.Według ekspertów,na stanowisku w Little Carlton istniała niegdyś znacząca anglosaska osada o charakterze handlowym,lub też nieznany wcześniej naukowcom klasztor.Przeprowadzone w okolicy badania geofizyczne terenu wykazały,że osada w VIII wieku znajdowała się na wzniesieniu,które mogło tworzyć wyspę wśród wód otaczającego ją rozlewiska.Naukowcy wykopali na stanowisku 9 rowów i zlokalizowali pozostałości obszaru mieszkalnego w osadzie oraz położenie części z warsztatami rzemieślniczymi.Zdaniem archeologów,stanowisko Little Carlton jest bardzo podobne do innego stanowiska z okresu anglosaskiego na obszarze hrabstwa Lincolnshire,położonego w miejscowości Flixborough i odkrytego pod koniec lat 80-ych XX wieku.

Paliwo z dymu?To możliwe.Trzeba wykorzystać drożdże i bakterie

Stosunkowo tani proces z wykorzystaniem bakterii i drożdży może posłużyć do zamieniania gazów spalinowych z hut stali i innych źródeł w płynne paliwo informują naukowcy w PNAS.Szukając jednoczesnego rozwiązania dwóch problemów:związanych z emisją do atmosfery gazów cieplarnianych i systematycznego wyczerpywania się zasobów paliw kopalnych,naukowcy koncentrują się na poszukiwaniach nowych źródeł energii.Chodzi o źródła energii,które będą odnawialne,a jednocześnie nie obciążą środowiska.Już wcześniej stwierdzono np.że zmienione genetycznie bakterie(Escherichia coli)potrafią zamieniać węglowodany w substancję,z której można by produkować biopaliwo.W technologii tej punktem wyjścia miałby być cukier.Jest to jednak surowiec zbyt drogi,by można było z niego wytwarzać paliwo na wielką skalę.Nową,stosunkowo tanią metodę,pozwalającą zamieniać gazy w płynne paliwo,opracowali teraz Gregory Stephanopoulos z Massachusetts Institute of Technology(USA) i jego współpracownicy.W ich procesie wykorzystuje się bakterie Moorella thermoacetica oraz zmienione genetycznie drożdże.Dwuetapowy proces rozpoczyna się w bioreaktorze,w którym M. thermoacetica zamieniają mieszaninę tlenku węgla i dwutlenku węgla albo wodoru(zwaną też gazem syntezowym lub wodnym)w kwas octowy.Na kolejnym etapie kwas octowy jest wprowadzany do innego reaktora,zawierającego drożdże Yarrowia lipolytica.Kwas octowy stanowi dla nich pożywkę,którą drożdże przerabiają na tłuszcze.Te z kolei później można przerobić na paliwo.Według autorów badania takie podejście można zastosować również w przypadku innych instalacji przemysłowych,w których jako produkt uboczny powstają gazy,m.in.CO2.